środa, 26 sierpnia 2015

"Kiedy rozum śpi, budzą się demony..."

Przerwa w nadawaniu spowodowana była tym, że w moim życiu nie działo się nic szczególnie interesującego bądź pobudzającego do pisania. Niestety, moje życie codziennie nie jest tak fascynujące, jak innych blogerek i nie wszystko, co się dzieje w moim życiu, warte jest zdjęcia i notki. Ostatnio na przykład głównie pisałam artykuł o literackich celebrytach i napłodziłam tego 22 strony, dziś czeka mnie korekta. Na myśl o tym jest mi słabo. Spędziłam dwa miesiące, skrzętnie katalogując wpisy na Pudelku o pisarzach. I przygotowywałam się do ślubu. Właściwie wszystko jest dopięte, pozostały już drobne, kosmetyczne sprawy, wieczór panieński i wyjść. Za mąż. Niestety, zauważyłam niepokojące symptomy w moim zachowaniu i w moich snach. Otóż intensywnie śnię ślub. Zawsze w jakichś fatalnych wariantach i o krok od katastrofy - albo po prostu śnię katastrofę - i z ulgą budzę się na nieco zdezelowanej kanapie BEDDINGE obok narzeczonego, dochodząc do wniosku, że to był tylko zły sen i ostatecznie wyjdę za właśnie tego mężczyznę, który śpi obok z porozrzucanymi po poduszce czarnymi lokami i kotem zwiniętym na klatce piersiowej. I zdążę. Na pewno zdążę.

Sen I

Śni mi się, że z niczym nie wyrabiamy. Nie zdążyłam pójść do fryzjera, więc na głowie mam kompozycję własną, a na dodatek "bad hair day". Nie miałam czasu zrobić sobie mojego dopracowanego, sumiennie zaprojektowanego i przećwiczonego makijażu, więc tylko pociągnęłam rzęsy dwa razy tuszem, a usta bezbarwną pomadką (makijaż typu "dwie grahamki i pełnoziarnisty krojony poproszę"). Zapomniałam założyć moją piękną opaskę z kamyczkami i jestem wściekła, bo to jedyna okazja w moim życiu, żeby założyć tą śliczną opaskę z kamyczkami. Przyjeżdżamy na miejsce, tacy nieco niedorobieni, zziajani i i tak spóźnieni, urzędnik na nas krzywo patrzy... I wtedy gdzieś zza węgła wychodzi Piotrek, świadek Janka i jego kuzyn. Piotruś uśmiecha się szeroko i bardzo przyjemnie. Ubrany jest bardzo modnie i bardzo elegancko. Zakładając, że mamy XVIII wiek. Ma białą peruczkę z loczkami, upudrowaną twarz i różowe poliki. Turkusowy, wzorzysty surducik. Koszulę z żabotem i wystające, koronkowe mankiety. Wielki, kurka siwa, pierścień z oczkiem. Złote pantalony, białe podkolanówki i buty na obcasie i z klamerką. Złotą. Ponadto podpiera się laseczką. Budzę się zlana potem.

Sen II

Śni mi się, że zajeżdżamy pod urząd, a tam pustka. Stoją tylko świadkowie, jacyś tacy smutni, szarzy, brzydcy jacyś, jakby żywcem wyjęci z kina moralnego niepokoju. W ogóle cała sceneria jak z kina moralnego niepokoju. Rodzice też, moralny niepokój. A poza tym - nikogo. No, po prostu nikogo. Nikt nie przyszedł. Dalsza rodzina, przyjaciele, 3/4 Instytutu Nauk o Literaturze Polskiej, no po prostu nikt nie przyszedł. W grobowej i moralnie niepokojącej atmosferze bierzemy ślub. W równie grobowej i moralnie niepokojącej atmosferze, a ponadto nie w ładnej restauracji, a w obskurnym barze szybkiej obsługi z boazerią na ścianach i menu wypisanym na tekturowej tacce od frytek siorbiemy barszcz z tytki. Budzę się zlana potem.

Sen III

Śni mi się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Ja wyglądam jak milion dolarów na wysoko oprocentowanej lokacie, Luby, jak to Luby, wygląda jak dwa miliony dolarów, odsetki rentiera i Jon Snow w garniturze. Goście dopisali. Wszyscy się do mnie uśmiechają. I już mamy wchodzić na tę salę, kiedy moje dwa miliony dolarów, odsetki i Jon Snow w garniturze w jednym znikają. No nigdzie go nie ma. Ślub trzeba brać, a pan młody zniknął. Jestem bliska załamania. Ale prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Z pomocą rzuca się niejaki Adam Barabasz, kolega ze studiów, który ofiarnie proponuje, że skoro pana młodego nie ma, a czas goni, to on w zastępstwie się ze mną ożeni. I że nikt się nie zorientuje, na spokojnie. Ocieram łzy, trochę mi to nie w smak, bo ostatecznie, choć Adam jest miłym kolegą, to chciałam wyjść za Janka. Ale robię szybki rachunek zysków i strat, na konto Adama doliczając, że za darmo będzie mnie uczył francuskiego i ostatecznie ocieram łzy i z mieszanymi uczuciami wychodzę za Adama. Janek zjawia się tuż po ceremonii. Na fajce był. Budzę się zlana potem, ale obok Janka, więc zasypiam ponownie.

Codziennie trę zęby mieszanką białej glinki z Ukrainy i sody oczyszczonej, raz po raz zapytując Janka, czy mam dostatecznie białe zęby, żeby się ze mną ożenił. On prycha i mówi, żebym nie przesadzała, bo hollywoodzka biel z błękitnym połyskiem a la Tom Cruise mu się nie podoba. A poza tym nie mogę mieć za białych zębów, bo on będzie wyglądał głupio przy mnie. Pierwszy raz od studniówki idę na profesjonalny manikir do kosmetyczki. I na czesanie do fryzjera. Nauczona doświadczeniem mojej matki, poszłam na fryzurę próbną, chociaż mojej fryzjerce o oczach smutnego jamniczka ufam - ona wie, co ja mam na myśli i czego chcę. Moja mama w roku '88 nie poszła na fryzurę próbną. Nie poszła też do swojego fryzjera. Poszła do tego, którego miała najbliżej bloku na ul.Miłej na Giszowcu. I wyszła z czymś, co Tomasz Różycki w "Dwunastu stacjach" nazwał szczytowym osiągnięciem niemieckiego przemysłu ciężkiego - śląską fryzurą odświętną. Wyglądało to mniej więcej jak blond chałka, natapirowana i utwardzona lakierem do włosów. I tak moja matka wyszła za mąż z żydowskim wypiekiem na głowie. Człowiek uczy się na błędach, a powinien na uniwersytecie, jak mawia mój Ociec. Który z kolei ze ślubu ma bardzo korzystne zdjęcia, na których ma szeroko otwarte oczy i brwi podjeżdżające mu pod linię włosów. Ręce mu się pomyliły i moja mama szepcze do niego "Jasiu... Jasiu... NIE TA RĘKA". Na wszelki wypadek przećwiczyłam z moim Jankiem ręce. Jak na próbach przed inauguracją roku akademickiego, kiedy starannie wyselekcjonowana grupa świeżo upieczonych studentów i doktorantów powtarzała, którą rękę podać rektorowi, a którą odebrać indeks. Cztery razy. I jeszcze dla pewności tuż przed inauguracją.

Nie da się wyjść za mąż i nie zwariować. No, po prostu nie da się. Próbowałam i zaświadczam - nie ma takiej opcji. Rozdeptuję codziennie moje buty na obcasie. Te dodatkowe dziewięć centymetrów sprawi, że nie będę wyglądać jak Bubamara przy Grdze Piticiu Młodszym. Kto nie widział "Czarnego kota, białego kota", niech sobie zobaczy, o: tak się właśnie poznali.