poniedziałek, 28 lipca 2014

Czas deklaracji ostatecznych

Mam dyplom poświadczający, że jestem wykształcona w kierunku czytania i komentowania tekstów. Odebrałam dyplom w zeszłym tygodniu, więc jestem komentatorem dyplomowanym, oczekuję tylko na suplement, w którym szczegółowo zostanie podane, na jakie sposoby umiem czytać i komentować teksty. Ale dyplom jest. Zostałam przyjęta i potwierdziłam podpisem w stosownym miejscu, że chcę czytać i komentować teksty na kolejnym poziomie (w iluminackiej skali uniwersytetu jest to stopień III). Tak więc dzisiaj zajmę się tym, do czego mam potwierdzone kwalifikacje. Otóż będę czytać i komentować tekst. Tekst, który mnie zafrapował. Dzisiaj proponuję "Deklarację Wiary i Sumienia nauczycieli polskich", do przeczytania tutaj.

Po pierwsze, układ formalny tekstu. Otóż w tym przypadku układ formalny tekstu, a także typografia oddaje Ducha Polskiego. I ja to piszę serio. Bo Duch Polski jest Wolny. A jak Wolny, to mu nikt nie będzie narzucał jakiegoś spójnego porządku w prezentacji tekstu. Więc najpierw ten sam tekst, tą samą czcionką, ale w dwóch kolorach, czarnym i... hm, powiedzmy, że bordowym, aby się utrwaliło. Potem tytuł, wersalikami, na granatowo. Potem cytat, na czarno, kursywą i nie wiedzieć czemu z cudzysłowem angielskim, chociaż to o Polskich Nauczycieli, którzy Polskie Dzieci uczą idzie. Potem podkreślenie i wprowadzenie własnej propozycji tekstu. Jako że propozycje są dwie, w wersji skróconej i pełnej, występują dwa rodzaje typografii: tekst skrócony jest napisany kursywą, na bordowo i znowu w zdradzieckim, obcym Naszej Kulturze, cudzysłowie. Właściwie jest to ulepszona wersja przyrzeczenia nauczycieli, które autor cytował. Ulepszona o łacińskie wtręty, które nadają całości poważnego, sarmackiego, z Ducha Narodowego brzmienia (choć byłoby bardziej na modłę sarmacką, gdyby autor nie tłumaczył tych pojęć na polski, no ale cóż, kiedy musi zwracać się też do ludzi w łacinie nieuczonych, to nie wypada ich swą erudycją olśniewać zanadto, a jak wytłumaczy, to zgodnie ze swoja nauczycielską Misją jeszcze maluczkich dokształci przy okazji) oraz o nie mniej sarmackie deklaracje o wierności Ojczyźnie, Bogu i uczenie w duchu ewangelicznym. Tu jedynie zaznaczę, a przejdę do tego później, że jest taka niesamowita maniera, zwłaszcza w środowiskach Narodowych i Katolickich, do pisania pewnych Pojęć, a także Przymiotników wielką Literą. Potem, na granatowo następuje Deklaracja w wersji kompletnej. Tutaj najpełniej do głosu dochodzi zwyczaj pisania Wybranych wyrazów wielką Literą. Przy czym dobór jest dość przypadkowy. Na przykład dlaczego "Tysiącletni katolicki Naród Polski" (ha, i ja też mam obcy cudzysłów!)? A nie "tysiącletni Katolicki Naród Polski"? Albo wielkimi literami po całości? Że niby Tysiącletni, Naród i Polski są ważniejsze, niż to, że ten Naród jest katolicki? A może raczej Katolicki? I oczywiście Święty Rzymski? A nie, zaraz, przecież już było jedno święte cesarstwo rzymskie. Z nieznanych przyczyn - narodu niemieckiego. To błąd w zapisach. Chodziło o Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Polskiego. Ot co. Stfu, Teutony i Germanie! I dlaczego "Obrońców świata"? A nie "Obrońców Świata"? Oczywiście, Tradycję zawsze z dużej. Dlaczego? Bo taka Tradycja i już, TRAAAAADITION, jak wyśpiewywał Tewe mleczarz. A nie, znów mi się Tradycje pomieszały. Deklaracja pisana jest na wzór deklaracji lekarzy, dlatego jest 7 punktów i każdy zaczyna się od jakiegoś czasownika wersalikami. Pod deklaracją rzucone są hojnie, acz niedbale, po czym znać wprawnego mówcę (vir bonus dicendi peritus, a co, szkolonam, to i łaciną błysnę przed P. T. Czytelnikami!), myśli różne na temat deklaracji i pobocznie, z takim samym dobrodziejstwem i obfitością czcionek, kolorów, kursyw i innych cudów oferowanych przed podstawowy pasek narzędzi Worda. Potem są postulaty, myśli dnia i przestrogi oraz inne "uwagi rzeczy ostatecznych i złości grzechowej". Nie bez powodu się odwołuję do nieodżałowanego ks. Baki - bo tekst deklaracji, jak i cały wpis jest jak rodem z baroku. Co pozwala płynnie przejść do...

Po drugie, styl. Toż to barok. Brakuje tylko tytułu na mniej więcej trzynaście linijek. A poza tym taki raptularzyk. Silva rerum. Trochę tekstu własnego, trochę cudzego, acz okraszonego obficie łaciną, trochę Najjaśniejszej Rzeczpospolitej oraz "wszystkich jej stanów" (autentyk, to tam jest, w tekście Deklaracji Rozszerzonej) i "nieomylna w sprawach Wiary i Obyczajów Stolica Apostolska Świętego Rzymskiego Kościoła Katolickiego". Gdyby tekst kończył się "my, niżej podpisani nauczyciele Societas Iesu", to tekst mógłby uchodzić za autentyk z epoki. No i te rozkoszne myśli luźne i cytaty dowolne na koniec. Trochę raptularz domowy gdzieś na krańcach Wołynia, trochę thesaurus, a najbardziej to kalendarz, kupiony na jarmarku, pełen zbożnych myśli i żywotów świętych. Poprawiony cytat z Modrzewskiego jest jednak zastanawiający - tak protestanta cytować? W deklaracji dotyczącej Polskich Katolickich Nauczycieli? No, no. Trochę śmierdzi herezją. Autor deklaracji twierdzi też, że jej ewentualni sygnatariusze są świadomymi łacinnikami. Co najmniej ryzykowne, bo choć filologie wszelkie w swoim programie mają kurs łaciny, to ja po moim jestem co najwyżej świadoma, że łaciny nie opanowałam, poza paroma sentencjami. A i to z dużym ryzykiem błędu, więc wolę publicznie tych mniej sprawdzonych nie cytować. Chyba że łacinnik w znaczeniu, że Spadkobierca (skoro mowa o Przodkach, to musi być jakiś Spadkobierca) kultury Łacińskiej (broń nas Panie Boże, nie antycznej, bo to, co oni tam wyrabiali, to my już dobrze z waz wiemy i lepiej o tym nie mówić, a podobne zachcianki leczyć). I tak, pod przemożnym wpływem baroku (co dziwne, nie romantyzmu, do tej pory to romantyzm wyznawał Ducha Narodu, ale jednak okazał się zbyt postępowy; no i Słowacki miał jakieś dziwne, pre-ewolucjonistyczne pomysły w Genesis z ducha, że niby coś przechodzi i ewoluuje w coś, bo Duch się zmienia, a jak wiadomo, lepiej, jak się nic nie zmienia), przechodzimy do zasadniczej treści deklaracji.

Po trzecie, o co właściwie chodzi, jak już czytelnik opanuje oczopląs i mózgopląs wywołany szałem typografii i mnogością przykładów na podparcie? Otóż, jak zwykle, chodzi o Boga i Naród. Tu dalej dominuje barok. Naród "zażywa wolności" w katolickiej Ojczyźnie. Tylko społeczność wychowana na "totalnej etyce Dekalogu" jest w stanie "zbudować i obronić wielkie państwo i Naród" - czyli dalej sięgamy od morza do morza, XVII wiek trwa w najlepsze, przynajmniej u jegomościa Autora. "Za wszelkie odchylenia cywilizacyjne, za próby syntez z innymi cywilizacjami zapłaciliśmy w przeszłości wielką cenę w postaci utraty niepodległości" - jasne, bo trzeba zachować czystość kulturową, bo kultura polska jest najwyższą formą kultury wszelkiej. Szlachcic w kontuszu wzorowanym na stroju tureckim też tak myślał. Za polskość Polski mógłby się bić swoją turecką szabelką. A wymowę, ach, wymowę najlepiej oprzeć na starożytnych retorach. Tak tylko zachowamy czystość kulturową. I Dobro Wspólne. Znów nie wiem czemu z dużych Liter. Może tu nie ma żadnej logiki? Może to taka moda? Jak byłam w gimnazjum, to była moda, żeby na gadu-gadu pisać specyficznym układem dużych i małych liter - WyGlĄdAł On MnIeJ wIęCeJ tAk. Więc może tu rządzi podobna zasada? Oczywiście prawo boże jest nad prawem ludzkim, ale po ostatnich aferach z lekarzami chyba nikogo to już nie dziwi. I, a jakże, "cywilizacja laicka" zagraża polskiej szkole i polskim dziateczkom. Niewinnym, polskim dziateczkom! I zdanie mistrzowskie - "za uczenie kultury współżycia ze światem przyrody". Kultura współżycia ze światem przyrody. Język polski da się niemiłosiernie powyginać, doprawdy. I oczywiście przeważająca część uczniów jest ochrzczona, a w kupie siła, a więc siłą przewodnią powinni być katolicy. I basta. Im więcej razy przymiotniki "polski" i "katolicki" odmienione zostaną w tekście przez możliwie dużą liczbę przypadków, tym tekst słuszniej dowodzi, że to właśnie Polacykatolicy (zbitka celowa) są solą tej ziemi, a reszta przypraw wypad.

I na koniec "INNY WIELKI POLAK W PRZEDMIOCIE PRAWDY NAPISAŁ". To jest oś tego tekstu i, jak sądzę, główna motywacja (poza deklaracją wiary lekarzy) do napisania deklaracji nauczycieli. W tym fragmencie odchodzi już typowo frondowy obłęd, więc pozostawiam tekst do analizy indywidualnej, ja odpadam. Zawsze jak czytam coś z Frondy (zwykle na Mądrościach z Frondy), to myślę sobie, że to trolling. Że to nie jest przecież możliwe, żeby na serio myśleć i pisać w ten sposób. Po prostu ludzie nie są tak ograniczeni i ziejący jadem. Umysł ludzki nie wytwarza takich bredni na serio. Dlatego chcę wierzyć głęboko, że ta cała deklaracja to żart. Że ten cały blog to żart. Niestety, wydarzenia ostatnich miesięcy (lat?) nie pozwalają mi na radosną wiarę w ludzkość. Proszę Państwa, skończymy marnie. Gdyby ktoś chciał szczegółów, to polecam Czary i czarty polskie, opracowane przez Juliana Tuwima.

Żeby złagodzić ten minorowy ton, podrzucam dwie inne deklaracje, które znalazłam w przepastnych obszarach Internetu (obydwie zupełnie przypadkiem, szukając deklaracji nauczycieli):

Deklaracja wiary nauczyciela pastafarianina

Deklaracja wiary kominiarzy


środa, 9 lipca 2014

Pawlikowska-Jasnorzewska czyni spustoszenie

Od tygodnia z uporem godnym lepszej sprawy przygotowuję się do rozmowy na studia doktoranckie, w związku z czym czytam zawzięcie Marię Pawlikowską-Jasnorzewską i o Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Wzbudza to we mnie fale desperacji, zwątpienia i utyskiwań "o czym ja myślałam, jak zadeklarowałam, że chcę się nią zajmować". Bo też chyba trudno o poetkę, która miałaby tak odmienną od mojej wizję, co to właściwie znaczy "być kobietą". Poważnie się nad tym zadumałam po setnej chyba lekturze wiersza "Złote myśli kobiety" z tomiku "Niebieskie migdały" (1922):

Zalotność jest pachnąca i różowa,
a mądrość żółta i sucha.

Wolałabym, by mnie Mickiewicz chciał całować,
niż by mnie chciał słuchać.

Jeśli Serafinowie, Potęgi i Trony
nie patrzą na kobietę męskimi oczyma,
nie warto iść do nieba po gościńcu stromym:
nic tam nie ma.

Niechaj śmierć mi nie będzie niewiastą w całunach,
lecz mężczyzną o bujnych ramionach;
a pęknę w jego ręku jak dzwoniąca struna
roześmiana i rozmarzona.

Życie zaś niech mnie niesie ku złotej Cyterze
na tęsknym, rozkołysanym okręcie:
chcę na pokładzie bezsilnie leżeć
w nie kończącym się święcie...





To bardzo popularny wiersz, jeden z najbardziej znanych w dorobku Pawlikowskiej. Rozkoszny jest, to prawda. A ciekawostka polega na tym, że Maria była kobietą wykształconą (choć bez dyplomu, odebrała edukację domową i dorywczo studiowała na krakowskiej ASP), szalenie oczytaną i bardzo niegłupią. A także w momencie wydania tego tomiku dojrzałą - urodziła się w 1891 r. (choć można spotkać się z datami późniejszymi, nawet 1899 - a to dlatego, że obydwie Kossakówny chętnie się odmładzały najlepszą i najskuteczniejszą metodą, czyli fałszowaniem metryki, posuniętym aż do przemalowywania dat na obrazach ojca, Wojciecha Kossaka - więcej na ten temat w: E.Hurnikowa: "Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Zarys monograficzny"), więc w momencie opublikowania "Niebieskich migdałów" miała... 31 lat. I drugiego męża. I ta wykształcona i dojrzała kobieta zgrywa trzpiotkę. A raczej nie zgrywa - bezustannie jest trzpiotką, zwłaszcza w pierwszym okresie twórczości. Dla niej kobiecość to zalotność, trzpiotowatość, przysłanianie mężowi świata nóżkami w srebrnych pantofelkach, a swoje tomiki tytułuje jak zapiski pensjonarki - "Niebieskie migdały", "Różowa magia", "Pocałunki"... I co mnie, która z zalotnością nie ma nic wspólnego, z flirtowaniem jeszcze mniej, a z kokieterią to już w ogóle (kto nie wierzy, niech zapyta Nieślubnego, którego jeśli czymś uwiodłam, to wdziękiem lokomotywy parowej i takąż subtelnością, wykładając mu wprost, że ja i owszem, bardzo i nie trzepocząc przy tym rzęsami, a jedząc kanapkę z serem żółtym), podkusiło do czytania tej poezji? Mnie, która zawsze wolała być "żółta i sucha" niż "różowa i pachnąca", która zawsze chciała być najmądrzejsza, snobowała się na czytanie książek i tyle mi dobrego z tego przyszło, że dalej jako mgr nie czuję się dość wykształcona i oczytana, co pcha mnie w kolejne 4 lata w bibliotekach. Złośliwi pewnie powiedzą, że ten pęd do czytania i ostentacyjny brak kokieterii to reakcja obronna, spowodowana wzrostem nikczemnem i brakami w urodzie. Takie prawo złośliwców. Co ja mogę znaleźć dla siebie u Pawlikowskiej? Ano, coś mogę i tym właśnie chcę się zajmować przez kolejne 4 lata. Tym, czego się z Pawlikowską nie kojarzy. Tym, co nie wchodzi do popularnych wyborów jej poezji, tylko jeśli już, to do krytycznych opracowań. Tym, co pokazuje, że poza "różową zalotnością" było w Lilce coś więcej - dużo więcej. Tego, co niekoniecznie konweniowało z jej pozą poszukującej wielkiej miłości "nimfy, wróżki, Tytanii" (że tak zacytuję za wspomnieniem Ireny Krzywickiej). Jej niesamowitego wyczulenia na świat zwierząt - i znowu nie tego, które kazało jej "(...) siedzieć na ławce / i przyglądać się bacznie robakom i każdej najmniejszej trawce" ("Kto chce, bym go kochała"z "Różowej magii", 1924), ale tego, które pozwoliło jej napisać "Do mięsożerców", "Mieszczański kredens" czy "My, konie", a także niesamowite notatki ze "Szkicownika poetyckiego" i "Szkicownika wojennego", które są (moim zdaniem) jednymi z największych, obok "Pocałunków" i "dancingu", osiągnięć artystycznych, zepchniętych trochę w kąt i przysypanych różowym pyłkiem i płatkami kwiatów, zasłoniętych bibelotem i nakrytych walensjaną. I choć Pawlikowska jest wyczytana na wszystkie strony, wciąż popularna bardzo i czytana, jako jedna z niewielu poetek, przez czytelników tzw. "niefachowych", to jest bardzo niedoczytana. I ja chciałabym ją doczytywać, bo i jest co. Czasami "mądrość żółta i sucha" dobrze jednak robi "zalotności pachnącej i różowej"...

Jest też Pawlikowska czymś w rodzaju "wprowadzenia w kobiecość". Nasiłowska pisze, że jej poezja jest "dziewczęca" i "panieńska" - cała erotyka to marzenie o miłości i pocałunki, ewentualnie muskanie niechcący egretą, cała ta salonowa zalotna kokieteria jest sprzedawana jako "absolutny słuch kobiecości" (za J. Kwiatkowskim ze "Wstępu" do "Wyboru poezji" wydanego w Bibliotece Narodowej). Jaki absolutny? Jakiej kobiecości? Co to za kobiecość? Co czytanie Pawlikowskiej "robi" czytelniczce? Co widzą w Pawlikowskiej dorastające dziewczyny, te mniej i te bardziej egzaltowane? I tu otwiera się kolejny problem, niby bardzo odległy, a jednak bardzo powiązany - Osiecka. Uważam, że Osiecka i Pawlikowska w tandemie organizują wyobrażenie kobiecości w polskiej liryce, a konkretniej - konstruują wyobrażenie o tym, czym jest poezja kobieca. I jaka jest. Osiecka i Pawlikowska jako element "edukacji sentymentalnej panien". I ja przez tą edukację sentymentalną przeszłam. Która z nas, z tych minimalnie choć zainteresowanych poezją, tego nie przeszła? A idąc dalej tropem feministycznej krytyki literackiej - co to dla nas oznacza...?

Ja, na szczęście, razem z Pawlikowską dostałam od mamy dużo innej poezji - przede wszystkim dużo Gałczyńskiego, a co najważniejsze - "Jestem baba" Świrszczyńskiej. I może właśnie tak warto ten cały osiecko-pawlikowski różowo-szary ocean przełamać?