środa, 13 kwietnia 2016

Kto się boi Wielkiej C.?

Ulice, place i aleje w Polsce cyklicznie zmieniają nazwy. Rodzi to czasami mniej, czasami bardziej zabawne sytuacje. Mnie nieodmiennie śmieszy, kiedy moi dziadkowie, ustalając, co gdzie jest w pięknym mieście Sosnowcu, mówią "Noooo, przecież jest na Kościelnej, wiesz, dawna Bieruta". Takich nieoczekiwanych zmian mamy jak kraj długi i szeroki mnóstwo. Czasami, jak w Sosnowcu, najpierw była Kościelna, potem Bieruta, a potem znowu Kościelna. Gdzieniegdzie ulice nazywały się Adolf-HitlerStrasse. Tak to bywa, jak się mieszka w kraju, gdzie z cykliczną powtarzalnością zmieniają się władze, a każda z nich pragnie ustanowić nowy porządek. Ostatnio mamy wielki powrót akcji dekomunizacyjnej, choć już niewiele do dekomunizowania zostało. Ale nie można złogów w postaci ukrytych gdzieś na tyłach zapomnianej dzielnicy Będzina ulic Róży Luksemburg, Marcelego Nowotki i Stefana Okrzei tolerować. Podobnie rzecz się miała z katowickim placem Wolności, którego nazwa może nie jest kontrowersyjna, ale znajdujący się tam pomnik - owszem. Początkowo mieścił się tam pomnik dwóch cesarzy - Wilhelma I i Fryderyka III. W 1920 r. członkowie Polskiej Organizacji Wojskowej wysadzili pomnik. W 1923 r. na placu umieszczono  Grób Nieznanego Powstańca Śląskiego. W PRL-u z kolei postawiono tu pomnik Armii Czerwonej. Ten spadek po słusznie minionych czasach stał sobie w centrum miasta, ironicznie postawiony na placu Wolności właśnie, aż zaczęły się rytualne przepychanki. RAŚ chciał tam postawić pomnik Tragedii Śląskiej, padły też propozycje zastąpienia krasnoarmiejców Ronaldem Reaganem i za jednym zamachem zmiany nazwy placu na plac R. Reagana (co miałoby więcej sensu, niż pomnik Moniuszki na placu Miarki - choć tu być może chodzi o porządek alfabetyczny). Ostatecznie 67% katowiczan chciało usunąć żołnierzy radzieckich z placu, więc po renowacji trafili oni do swoich, tj. na cmentarz żołnierzy sowieckich do parku Kościuszki. I od tej pory cokół stoi pusty, może z braku lepszych rozwiązań, a może jest to pomnik Pustki Egzystencjalnej. A może jest tak, jak w opowiadaniu "W leju po bombie" Sapkowskiego (swoją drogą jest to jedno z moich najulubieńszych opowiadań):

Ojciec jest ausgerechnet bezrobotny, bo wylano go z roboty w Zakładach Koncentratów Spożywczych im. Księdza Skorupki, dawniej Marcelego Nowotki. Powodem zwolnienia był, jak się twierdzi, nie uregulowany stosunek do wiary i brak poszanowania dla symboli, które są święte dla wszystkich Polaków (s. 134)

Poszedłem ulicą Eligiusza Niewiadomskiego, dawniej Narutowicza (...). (s. 138)

Nasz piękny park nosił niegdyś, jak opowiadał mi nieboszczyk dziadek, imię marszałka Piłsudskiego. Później, w czasie wojny światowej, zmieniono nazwę na Park Horsta Wessela. Po wojnie patronami parku zostali bohaterowie Stalingradu i byli nimi bardzo długo - do czasu, gdy marszałek Piłsudski ponownie wrócił do łask, a jego popiersie do parku. Później, gdzieś około roku 1993, nastała Era Szybkich Zmian. Marszałek Piłsudski zaczął się źle kojarzyć - nosił wąsy i robił przewroty, głównie w maju, a nie były to czasy, gdy można było tolerować w parku popiersia facetów z wąsami, lubiących podnosić zbrojną rękę na legalną władzę, niezależnie od efektu i pory roku. Park przemianowano na Park Orła Białego, ale wówczas inne narodowości, których w Suwałkach było już bez liku, zaprotestowały gorąco. I czynnie. Nazwano więc park Ogrodem Ducha Świętego, ale po trzydniowym strajku banków postanowiono nazwę zmienić. Zaproponowano: Park Grunwaldzki, ale zaprotestowali Niemcy. Zaproponowano: Park Adama Mickiewicza, ale zaprotestowali Litwini, ze względu na pisownię i inskrypcję: "polski poeta" na projekcie pomnika. Zaproponowano: Park Przyjaźni, ale zaprotestowali wszyscy. W rezultacie ochrzczono park imieniem króla Jana III Sobieskiego i tak już zostało, prawdopodobnie dlatego, że odsetek Turków w Suwałkach jest znikomy, a ich lobby nie ma żadnej siły przebicia. Właściciel restauracji "Istanbul Kebab" Mustafa Baskar Yusuf Oglu mógł zaś sobie strajkować do usranej śmierci. (s. 142-143)

Dyskutowano, czy nie sięgnąć do doświadczeń naszej przebogatej historii, która wszak lubi się powtarzać, ale nie osiągnięto zgodności, do czego sięgnąć. Niektórzy senatorowie optowali za nową unią lubelską, inni - jak zwykle - woleli nowy pogrom kielecki. (s. 147)

Cyt. za: A. Sapkowski: W leju po bombie. W: Tegoż: Coś się kończy, coś się zaczyna. Warszawa 2004.

Widać tak już musi tutaj być i co najwyżej obywatele zameldowani przy Róży Luksemburg zmienią meldunek na ul. Jana Pawła II. A cokół na pl. Wolności pozostanie pusty, jako piękny symbol Pustki Egzystencjalnej Ery Dzikiego Kapitalizmu. Wczoraj jednak przeczytałam o planowanych zmianach nie w moim pięknym mieście, a w Rzeszowie. Otóż przedstawiciel Europejskiego Centrum Ścigania Zbrodniarzy Komunistycznych i Stalinowskich proponuje usunąć z miasta dwa pomniki, w tym sławetny Pomnik Czynu Rewolucyjnego, zwany powszechnie Wielką Cipą. Jak mniemam, ściganie zbrodniarzy komunistycznych i stalinowskich odlanych w trwałym materiale i przytwierdzonych do ziemi jest znacznie łatwiejsze, niż ściganie celów bardziej ruchomych. Niemniej, Pomnik Wielkiej Cipy ma zniknąć z Rzeszowa. I trochę jednak żal.



Po pierwsze dlatego, że mało mamy w Polsce miast, na których pejzażu odcisnęłaby swoje piętno cipka dowolnych rozmiarów. Co innego fallusy i budowle fallusokształtne. Te, i owszem, odciskają się chętnie i wszędobylsko, zgodnie ze swoją falliczną naturą. Proszę sobie na przykład obejrzeć panoramę Wrocławia, nad który wybija się bujnie i jurnie Sky Tower. Wielki fallus, symbolicznie górujący nad miastem, pokazujący potencję inwestycyjną i prężność w zarządzaniu. Trzeba jednak przyznać, że widok na miasto z najwyższych pięter Sky Tower jest imponujący. Widocznie tak się sprawy mają, kiedy patrzy się na świat z czubka fallusa.

Co innego spoglądanie z cipki. Przede wszystkim, trudno spoglądać z cipki, można raczej wgłąb cipki zerkać albo jej powierzchnię rozważać. Jak Luce Irigaray w "Ta płeć, która nie jest jedna". Cipka nie jest jedna, cipka nie ma twardej, zamkniętej i ustalonej podmiotowości. A jednak góruje nad miastem i wyobraża Czyn Rewolucyjny. Zaiste, genialny awangardowy zamysł twórcy. Mało, że postawił w mieście Wielką Cipę. Nazwał ją Pomnikiem Czynu Rewolucyjnego - bo czyż istnieje większa rewolucja, niż wystawienie olbrzymiej cipki na widok publiczny? Ponadto, jak dowodziła niegdyś Maria Janion, rewolucja jest kobietą, więc cipkokształtny pomnik będzie najlepszym pomnikiem dla czynu rewolucyjnego.

Zarówno krwawa rewolucja, jak i wielka cipa przerażają. Cipki, ogólnie rzecz biorąc, są dość przerażające. Mogą pogryźć, pokąsać i odgryźć, jak krwiożercza Vagina Dentata. Mogą też ruszyć się z posad i kroczyć (nomen omen) po mieście, siejąc zniszczenie, jak czyni to rzeszowska Wielka Cipa na tym filmiku, zrobionym przez studentów rzeszowskiej uczelni: KLIK. Jest w tym ekstatycznym pochodzie Wielkiej Cipy coś strasznego i coś wyzwalającego. Wielka Cipa się wku*wiła, ruszyła z posad i teraz zdepcze dotychczasowy porządek. Takie nasze polskie Pussy Riot. I zauważcie, że w filmiku uciekają przed nią tylko faceci.

Gdzieś w tle z usuwaniem Wielkiej Cipy mamy awanturę o wybór. Dziewuchy Dziewuchom nie dają za wygraną, mobilizują dziewuchy internacjonalnie (brrr, źle się kojarzy...) i nie przestają działać. Wielka Cipa podniosła łeb i łatwo nie da się spacyfikować. Dlatego właśnie musi zostać usunięta, zasłonięta wieloma warstwami majtek i majciochów. Spódnic i halek. A w skrajnych przypadkach - wycięta, zredukowana, obrzezana.

Przesadzam? Szukam nieistniejącycyh powiązań? Wyolbrzymiam? Jak u lacanisty, wszystko mi się z jednym kojarzy, a skojarzeń nawalony cały nocnik? Być może. Ale "Zakazane ciało. Historia męskiej obsesji" Diane Ducret, której nie znam (jeszcze) w całości, pozwala mi sądzić, że jest trochę racji w moim wywodzie.

Zamiast Pomnika Czynu Rewolucyjnego proponowany jest pomnik Matki Boskiej. Czyli zamiast cipki rewolucyjnej - cipka uładzona, czysta, nieskalana.

Więc kto się boi Wielkiej Cipy? Jak się zbudzi, to was zje!

Pidżama Porno, Film o końcu świata:

I czuję jak niewidzialna pętla
Zaciska moją szyję
Ledwie trzymam się powierzchni
Ja jestem tylko pyłem
Czasem uśmiecham się przez sen
A gdy sen przychodzi zaraz
Śni mi się monstrualna pizda
Żarłoczna jak kosiara

sobota, 2 kwietnia 2016

Triumfalny powrót teorii o homunkulusach

Piątkowe popołudnie, nieco dusznawa sala z niewygodnymi krzesłami, w powietrzu unosi się mocno wyczuwalny smrodek dydaktyczny, zwany też zaduchem, który został w spadku po poprzedniej grupie. Prowadzę ze studentami warsztaty pisarskie i zadaję im materiały na przyszły tydzień, kiedy będziemy pracować nad pisaniem felietonu. Każę im czytać Kłosińską.
- Jej felieton znajdziecie państwo w zbiorze "Miniatury. Czytanie i pisanie >>kobiece<<"...
Nagle słyszę coś między jękiem a westchnięciem, a dźwięk toczących się i przewracających gałek ocznych szumi mi w uszach. Lokalizuję źródło dźwięków. Pan student. Panie studentki trochę chichoczą. Nie jestem szczególnie zaskoczona, chociaż moje doświadczenie dydaktyczne to dwa semestry, żaden tam ze mnie stary wyga akademicki (chociaż niby-tweedową marynarkę z łatami na łokciach mam, na wypadek potrzeby dodania sobie animuszu i powagi). Ale nie jestem zaskoczona, chociaż wszelkie przesłanki powinny wskazywać na to, że będę jednak zaskoczona. Primo, bo pan student jest w grupie jeden, a reszta, jak patrzę, same dziewczyny. I ja. Też dziewczyna, choć stateczna pani mężatka i matka kotów. Więc, patrząc na rozkład genderowy (tak, użyłam tego słowa! nie mam żadnych barier i zahamowań!) grupy, czytanie i pisanie kobiece powinno, choć na jednych zajęciach, się pojawić. Secundo, to studenci pierwszego roku, o postkolonializmie nie słyszeli, więc zakładam, że o feministycznej krytyce literackiej też nie. A nie zaszkodzi, żeby studenci tego zacnego instytutu, którzy mogą nie dotrwać do studiów magisterskich uzupełniających, a przez to do zajęć "carewney pheminismu i badań genderycznech na Szlonsku" (by Kacper K.), autorki "Miniatur...", chociaż trochę otarli się o to, co się w tym instytucie jawnie wyprawia. Tertio, co to za marudzenie i ócz wywracanie na zadane lektury! Ale jednak, mimo wszystko, nie dziwię się. Nie dziwię się, że jeden facet w babskiej grupie, na babskim kierunku i na zajęciach prowadzonych, a jakże, przez babę (która jeszcze ma czelność nosić materiały dydaktyczne w pamiątkowej, manifowej torbie z napisem "FEMINIZM DLA ZDROWIA") ma czelność i odwagę wyrażać swoje niezadowolenie z tematyki kobiecej na zajęciach. Przecież wiadomo, że jak kobiece, znaczy się tego, panie, babskie, to gorsze, głupsze, jakieś takie niezrozumiałe, a jak do tego feministyczne, to już w ogóle, hahaha, niedopchnięte stare panny se nawymyślały jakieś teorie swoje chore z frustracji seksualnych i nóg niegolenia. Poza tym pan jest facetem. Młodym. I białym. Więc może i wie, że może.


Co ma na celu ten przydługawy wstęp i jaki jest związek pewności siebie białych mężczyzn z tryumfalnym powrotem teorii homunkulusa? Na pozór odległy, związek ten jest zasadniczy. Mój student miał odwagę i czelność wyrażać swoje lekceważenie dla czytania i pisania "kobiecego", chociaż (stawiam na to mojego konia z rzędem) nie ma pojęcia, czym to się je, nie dlatego, że jest mizoginistycznym bucem. Pewnie nie jest. Jestem prawie pewna, że się za takiego nie uważa. Miał czelność wyrazić lekceważenie, bo lata socjalizacji i edukacji nauczyły go, że "kobiece" znaczy "gorsze". Że "robić coś jak dziewczyna" (względnie: "jak baba") to obelga. Że można polityczkę, naukowczynię albo gwiazdę ekranu pytać o dzieci, męża i wybór kreacji, podczas kiedy jej kolegów po fachu pyta się o politykę, naukę albo rolę w filmie. Że kobieta to przede wszystkim matka (najlepiej: powstańca) i że kobiety, nawet polityczki, naukowczynie i ekspertki można traktować nieco protekcjonalnie. Więc czemu nieco protekcjonalnie nie potraktować propozycji lekturowych prowadzącej...?

To, oczywiście, drobiazgi. Same w sobie niezbyt szkodliwe. Jednak protekcjonalne traktowanie kobiet to nie tylko lekceważenie, poklepywanie po główce i uśmieszki politowania. Zawsze można je olać i wyrobić w sobie pewność siebie przeciętnego, białego mężczyzny, prąc do przodu po swoje jak lokomotywa parowa. To też wiedzenie lepiej. Co kobieta powinna, czego nie powinna, z czym sobie poradzi, a z czym nie, przed czym trzeba ją chronić. Jak wiadomo, trzeba ją chronić przede wszystkim przed samą sobą, bo nawet dorosła kobieta to trochę dziecko. I to umiarkowanie rozgarnięte, a do tego nieprzewidywalne i złośliwe. Dlatego nie można jej pozwolić na korzystanie z antykoncepcji awaryjnej bez recepty. Bo wiadomo, słodkie toto, ale głupiutkie, wartości pieniądza w ogóle nie zna, więc będzie żarła te tabletki "po" zawsze, kiedy ją najdzie ochota na małe conieco. Przecież, głupiątko, ulotki na pewno nie przeczyta, farmaceuty/tki o zagrożenia i skutki uboczne nie zapyta, lekką ręką wyda stówkę z hakiem na pojedynczą tabletkę. Po której bynajmniej nie będzie się czuła rozkosznie jak po drogiej i luksusowej belgijskiej pralince, także sprzedawanej na sztuki. Tak, trzeba ochronić kobiety przed nadużywaniem drogiej antykoncepcji awaryjnej.

Ale, jak wiadomo, kobieta to nie tylko duże i nieodpowiedzialne dziecko. To także matka. Każda kobieta to matka, mniej lub bardziej potencjalna. A jeśli nowa ustawa o ochronie życia poczętego i morderstwie prenatalnym zostanie przyjęta, znacznie mniej potencjalna. "Dzieckiem poczętym jest człowiek w prenatalnym okresie rozwoju, od chwili połączenia się żeńskiej i męskiej komórki rozrodczej." - głosi projekt ustawy. Tak właśnie triumfalnie powróciła teoria o homunkulusie. Czym jest homunkulus?

Nie jestem historyczką medycyny, ale czytam dużo. A o macicach i teoriach z nimi związanych czytam bardzo dużo, z racji obszaru badawczego. Na rozmaite, historyczne teorie dotyczące ludzkiej płodności i ciąży natykałam się przeto raz po raz. Otóż na przełomie XVII i XVIII wieku Nicolas Hartsoeker zauważył w obserwowanej przez mikroskop spermie małe ludziki. Mieszkające, konkretnie, w plemnikach. Te małe ludziki nazwał homunkulusami. Miały one być, wedle uczonego, w pełni ukształtowanymi organizmami ludzkimi, tylko bardzo, bardzo, bardzo miniaturowymi. Miały wszystko. Małe główki, małe stópki, małe rąsie, małe wątróbki i małe serduszka. Maleńkie, maciupeńkie człowieczki, które potem wydostawały się z plemników i potem już tylko rosły i puchły w organizmie matki. Doskonale i w pełni ukształtowane już na starcie. Matka była, właściwie, tylko kokonem, pokrowcem na tego małego człowieczka ze spermy. Oczywiście pojawił się pogląd odwrotny, że homunkulusy nie mieszkają w plemnikach, a w jajach, a dźgnięte plemnikiem po prostu zaczynają rosnąć. Niezależnie jednak od tego, gdzie żyją pierwotnie homunkulusy, czy w plemniku, czy w jaju, pewnym jest, że to od razu w pełni ukształtowane, maleńkie istoty ludzkie. Mimo że teoria o homunkulusach została obalona i jest teraz epizodem, może trochę zabawnym, w historii medycyny, powróciła teraz triumfalnie. Gdyż "dzieckiem poczętym jest człowiek w prenatalnym okresie rozwoju, od chwili połączenia się żeńskiej i męskiej komórki rozrodczej", od razu dzieckiem, od razu człowiek, ani chybi - maleńki homunkulus!

Dlatego nie można tym nierozważnym, głupiutkim, a ponadto złośliwym i chutliwym kobietom pozwolić na zabijanie małych homunkulusków! Nawet nieumyślnie! Kara więzienia za mordowanie homunkulusków, co od połączenia plemnika z jajem mają małe stópki! I rąsie! I tak dalej! Przecież to byłaby tragedia, gdyby te małe, różowe bobasy były w bestialski sposób mordowane!

A że zginą w pełni ukształtowane, dorosłe (albo i nie...) kobiety? Furda! Że narodzą się dzieci z gwałtów? Furda! To nie wina dziecka, że ojciec zgwałcił matkę (naprawdę, to cytat, ludzie mają czelność nazywać gwałcicieli ojcami). Że narodzą się dzieci, które w swoim krótkim życiu poznają tylko cierpienie? Albo w swoim długim życiu? Furda! Najważniejsze są małe homunkuluski, które mogą ginąć milionami, niczego nieświadome, tragicznie pomordowane przez występne i nieodpowiedzialne, a ponadto puszczalskie i chutliwe matki. No wyobraźcie sobie te miniaturowe bobaski, kształtujące się od razu w momencie połączenia plemnika z jajem... No jakże można, no! Nie dopuścimy! Nie pozwolimy!

Tak właśnie triumfalnie powraca teoria o homunkulusach.





Posłuchajcie Beyonce. Naprawdę, nie każdy wytrysk zasługuje na imię.