Otóż my kochamy flagi. A zwłaszcza naszą flagę, narodową. I w ogóle wszelkie symbole narodowe. I narodowe dobra. Ale flagę najbardziej. Uwielbiamy ją wywieszać, kiedy okazja po temu - czyli z okazji rozmaitych świąt narodowych. Podczas wystąpień polityków. Na marszach, paradach i świętach wojskowych. Każda szkoła ma swój poczet sztandarowy, dumnych i bladych (nie licząc pryszczy) gimnazjalistów z drzewcem. Sztandar wprowadzić. Cała szkoła na baczność. Sztandar wyprowadzić. Ale dopiero jak dyrekcja przemówi. "Ojczyznę kochać trzeba i szanować / Nie deptać flagi i nie pluć na godło", śpiewał niegdyś Muniek. W Urzędzie Stanu Cywilnego kierownik urzędu też każe spojrzeć na orła na dywanie i upodobnić się do niego przyszłemu małżonkowi. Żeby jak orzeł szponami ojczyzny, tak on swego gniazda - rodziny polskiej, prawdziwej, gdzie chłopak i dziewczyna - także szponami bronił. Na koszulkach lubimy ją mieć, na dresach i na ustach. Zwłaszcza, kiedy zataczamy się pijani w lobby jakiegoś egipskiego czy tunezyjskiego hotelu olinkluziw. Flagi polskiej można też używać w mniej oczywistych kontekstach. Na przykład można na biało-czerwono zabarwić sobie zdjęcie na Facebooku. I to nie z okazji 3. maja czy 11. listopada, a z okazji uchwalenia federalnego prawa w USA, które stanowi, że małżeństwa homoseksualne mogą być zawierane w całych Stanach. Więc Facebook, na cześć tej decyzji, zabarwiał ochotnikom zdjęcia profilowe tęczą. Więc my, w kontrze, zawsze w kontrze, w powstaniu, w konspiracji, w utajnieniu, przyszli więźniowie polityczni niezłomni, polską flagą w międzynarodowe gejostwo! Niech wiedzą, że tu jest Polska, schabowy i witamy w piekle! Możemy też nosić na koszulkach taki miks narodowy, kolaż huzara z Polską Walczącą, żołnierzem wyklętym i wiedźminem Geraltem (a czemu nie...?) na tle flagi. I z podpisem "Sierpień 1944 - Pamiętamy!". Albo "Wielka Polska Piastowska". Wszystkie chwyty dozwolone. Premier decydująca się na jakże odważny, niezłomny wręcz, patriotyczny gest występowania wyłącznie na tle flag narodowych. Żeby bardziej widzieli, że tu jest Polska. Tu, cała za premier Szydło, a nie gdzieś tam, gdzie zakładka gorsetu Pannę Młodą na "Weselu" Wyspiańskiego cisnęła, nie w sercu, tylko tu. Na sztandarach, powtykanych wszędzie. A to Polska właśnie. Gdyby się ktoś nie zorientował jeszcze po marszach i okrzykach, to oznakujemy sobie przestrzeń graficznie, dla łatwiejszej identyfikacji (narodowej). Mimo to nadal można utyskiwać na flag narodowych (pardon, przecież mamy też osobną typografię narodową, wyrażaną w losowym i uznaniowym - duch Polski zawsze niepodległy! - zastosowaniu liter wielkich i małych, powinnam więc była napisać Flag Narodowych) niedobór, zwłaszcza kiedy użytkownicy portali społecznościowych "wywieszają" sobie na profilach flagi innych państw, w solidarności z ofiarami zamachów. Bo nigdy dość polskiej flagi. I polskiego godła. Dlatego naszą reprezentantkę na Miss Universe po prostu przebierzemy za orła w koronie.
Źródło: http://www.zeberka.pl/art/tak-wygladaja-projekty-strojow-polki-na-miss-universe-2015-38747
Na szczęście, poza flagą i godłem, mamy też w Polsce absurd i groteskę. A przynajmniej tak by się mogło wydawać, bo czasami, choć człowiek ma dyplom literaturoznawcy, trudno jednoznacznie orzec, czy mamy do czynienia z groteską i absurdem, hiperbolą czy prozą realistyczną. Na przykład czytając Masłowską:
I to nie żaden halun na bańce, żaden fleszbek ściemniony, gdyż to jest reality show, co ja teraz widzę, real tv. Otóż raptem nie ma już kolorów na tym świecie. Nie ma. Brak. Kolory przez noc zostały ukradzione. Lub cokolwiek. Może wyprane. Może wyprali ten krajobraz, pejzaż za oknem w pralce automatycznej w nie bardzo tym co trzeba proszku. (...) Cokolwiek zrobili, czy kwaśny deszcz to był, czy inna katastrofa ekologiczna cysterny z wybielaczem, czy wypadek Lewego, gdy jechał swym golfem pełnym amfy, góra domów. Normalnie biały mur wapnem czy innym świństwem przejechany. Sąsiadów dom, co się dochrapali sporego hajcu na przekrętach lewych samochodów od Ruskich sprowadzanych, nagle do połowy też biały od góry. Do połowy. Wszystko do połowy białe. Najczęściej połowa domów. A to co na dole, ulica, to do kurwy jasnej jest czerwone. Wszystko. Biało-czerwone. Z góry na dół. Na górze polska amfa, na dole polska menstruacja. Na górze polski importowany z polskiego nieba śnieg, na dole polskie stowarzyszenie polskich rzeźników i wędliniarzy. (...) Chorze, no chorze wprost to wygląda, miasto mogą sputniki zrobić zdjęcie z kosmosu, paranoja. (s. 61-62)
Oni patrzą po sobie i mówią, że dom malujemy na biało czerwono, bo takie zarządzenie burmistrza jest na cały powiat. A co jak nie? - mówię, na co oni trochę gasną, patrzą po sobie. Nie niby znaczy się nie - mówią do mnie - to już pana sprawa, czy tak czy nie. Ja powiem szczerze, jak jest. Może być na tak, to wtedy my tu z kolegą wchodzimy, cyk, elegancko, pełna kooperacja Rady Miasta z mieszkańcami rasy polskiej (...). Bo właśnie jeśli jesteś pan na nie, to jedno ja panu powiem szczerze, to już nie jest tak, że taka decyzja nie wpływa. Bo ona wpływa. Niby nic, a raptem wszystko. (...) Że albo się jest Polakiem, albo się nie jest Polakiem. Albo jest się polski, albo jest się ruski. A mówiąc dosadniej albo jest się człowiek, albo jest się chuj. I koniec, tak panu powiem. (...) Tak albo nie, Polska dla Rusków czy Polska dla Polaków. Decyduj się pan, bo my tu gadu gadu, a te ścierwa się zbroją. (s. 68-69)
Dorota Masłowska: Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną. Warszawa 2002.
I choćbyśmy chcieli zapomnieć o korzeniach, wynarodowić się, skosmopolityzować - to się nie da. Bo na każdym kroku - Polska dla Polaków, Poooolskaaaaa, biało-czerwooooniiiiii. Tu jest Polska. A w ilu przypadkach Ty umiesz odmienić słowo "Polska"?
PS.: A debiutu Masłowskiej - mimo wszystko i moim zdaniem - wciąż należycie nie doceniono.