środa, 6 lipca 2016

Festiwal najfajniejszych ludzi w Polsce

Żaden tam ze mnie zagorzały letni festiwalowicz. Zaledwie kilka razy byłam na Woodstocku. Do Open'era, Offa i innych tego typu spędów podchodziłam z daleko posuniętą ironią i sceptycyzmem. Ale stało się. Ogłosili na Open'erze występ Sigur Rós i tego Książę Małżonek nie mógł przegapić. A że moją życiową, jako Królowej Małżonki, ambicją jest zafundowanie Księciu koncertu Sigur Rós w ich naturalnym, islandzkim środowisku (oraz w ogóle zafundowanie, sobie i jemu, podróży po Islandii z obowiązkową przejażdżką na tamtejszych kucach - te małe stworzonka ruszają się w zupełnie niesamowity sposób, o: KLIK), a póki co widoków na taką podróż nie mamy, pociąg do Gdyni, namiot z Lidla i czterodniowy karnet na Festiwal Najfajniejszych Ludzi w Polsce (w skrócie: Open'er) muszą wystarczyć.

Jechałam ze sporymi obawami. Czego się spodziewać? Jak to się ma do Woodstocku (zakładałam, że z grubsza nijak)? I jak to będzie na tej polskiej Coachelli? Ktoś w ogóle będzie spoglądał w kierunku sceny bez filtra w postaci AjFona? I czy na bramkach będą kontrolować stylówkę i w przypadku słabej, mimo wykupienia karnetu, nie wpuszczać na koncerty? Tyle pytań, żadnych odpowiedzi. W nocnym pociągu nad morze za towarzystwo mieliśmy dwóch miłych chłopaczków bodaj z Zawiercia, którzy jechali w tym samym kierunku i celu, co my, wymykali się na fajkę do toalety (nu, nu, nieładnie, ale młodość ma swoje prawa), rozmawiali ściszonymi głosami i przez większość drogi spali (o ile nie palili papierosów w kibelku). Sielanka z chłopaczkami w spodniach, które modnie odsłaniały kostki i vansy, skończyła się w Łodzi, gdzie do wagonu dosiadło się towarzystwo, które festiwalową imprezę rozpoczęło z wyprzedzeniem. Kiedy pociąg doturlał się na stację, powitało go głośne: "ŁUUUUU!", "IJEEEEEEA!" oraz "ŁUHUJUHU!". No i miałam już pospane. Podobnie Książę Małżonek i chłopaczki. Towarzystwo z hukiem, łoskotem i gromkimi okrzykami (głównie: "IJEEEE, OPENER, JUHU!") załadowało się do pociągu i rozpoczęło imprezę oraz pogaduchy. Od dziewcząt z przedziału obok (!) dowiedziałam się: jakie która pali fajki, jakie są najlepsze metody depilacji i że laserową trzeba zacząć z wyprzedzeniem, na kilka miesięcy przed wakacjami i teraz to już zasadniczo po ptokach oraz jak najefektywniej kręcić włosy prostownicą (?!) i jakie marki prostownic są do tego polecane (pani, tonem ekspertki, zaświadczała o zaletach Remingtona). Nie do takich rzeczy nawykłam przy spaniu (dwa koty, blok przy ruchliwej ulicy i przystanek nocnego autobusu pod oknem), więc dokonałam szybkiej aklimatyzacji, zwinęłam się w pozycji płodowej na siedzeniu (co, w moim mniemaniu, miało mi zapewnić bezpieczeństwo i godne warunki, zgodnie z panującym w Polsce klimatem) i zasnęłam. Obudziłam się przed Gdańskiem. Na dworcu w Gdyni okazało się, że Opener'owicze odznaczają się wysoko rozwiniętym instynktem stadnym - obsiedli cały McDonald's, wypełniając przestrzeń szczelnie plecakami, karimatami, śpiworami oraz namiotami. Spod tego składowiska sklepu trekkingowego raz na jakiś czas wypełzali mniej lub bardziej rozczochrani ludzie w poszukiwaniu kawy i ciasteczek. Postanowiliśmy poszukać innej kawodajni. Znaleźliśmy na dworcu jeszcze 3 inne, świecące pustkami i bez kolejek. Ta tendencja miała się utrzymać - przez cały festiwal nie stałam ani razu w kolejce do toalety czy po piwo. Toitoiów i kurków z piwem było na terenie festiwalu tak wiele, że kiedy przy jednej piwnej bądź moczowej wyspie widzieliśmy tłumy, po prostu szliśmy do innej. To czyniło z nas awangardę.

Polem namiotowym sprawnie zarządzała ekipa w pomarańczowych kamizelkach, tak że każdy znalazł swoje miejsce i rozbił swoje nieprzemakalne Taj Mahal na zamek błyskawiczny. Kiedy my uporaliśmy się z naszym, wykupiliśmy kupony prysznicowe, umyliśmy się, przebraliśmy się i postanowiliśmy wyczołgać się z namiotu celem zadania szyku przy piwie, powitał nas uśmiech dziewczyny, która rozbijała namiot obok. Konkretnie uśmiech wycelowany był w mojego Księcia Małżonka, który oduśmiechnął się, prezentując efekty ciężkiej pracy naszego dentysty (Michał K., pozdrawiamy z szerokim uśmiechem!) i powiedział "cześć", jak na dobrze wychowanego Księcia przystało. Wtedy dziewczynie mina zrzedła. "Aaaa, myślałam, że jesteście obcokrajowcami...". Próbowałam ratować sytuację poprzez żart, że przybyliśmy z Muru (że niby wiecie, Jon Snow i mała, ruda Ygritte), ale dziewczyna nie oglądała "Gry o tron", więc żart nie siadł. Jako tubylcy, a nie egzotyczni przybysze z dalekich krain, nie zostaliśmy więcej zaszczyceni uwagą naszej sąsiadki. Potem niejednokrotnie Książę Małżonek był brany za obcokrajowca, co trochę nas dziwiło, a trochę bawiło. Nie bawiło za to, kiedy został wzięty za Araba, a dwóch dziarskich Polaków oferowało mu specjalność regionu, czyli wpierdol. Księcia nie opuściła jednak pogoda ducha - całą niemiłą sytuację skomentował, mówiąc: "Wcześniej brali mnie za pedała i chcieli mi spuścić wpierdol. Teraz za Araba. Mogę obserwować, jak zmieniają się nastroje społeczne".

Jeśli chodzi o ludzi, wcale jednak nie było tak źle. Wbrew potocznej opinii i fotorelacjom, festiwal nie składa się wyłącznie z ludzi, którzy przyszli przede wszystkim powyglądać modnie. Muszę jednak przyznać, że było tam całkiem sporo dziewczyn (przede wszystkim dziewczyn), których ubranie i dodatki aż krzyczały: "Kupiłam w H&M mundurek z H&M Loves Coachella specjalnie na ten festiwal, normalnie się tak nie ubieram". Było też trochę pretensjonalnych księżniczek i książąt spod znaku "płacę i wymagam". Jedna marudziła, że trawa na lotnisku Kosakowo, gdzie odbywały się koncerty, nie jest dość krótko przycięta (dosłownie: "nie jest ogolona"). Niechcący wysłuchałam litanii dwóch studentek prawa, które po jednej nocy na polu namiotowym zarezerwowały noclegi w Gdyni i skarżyły się rodzicom na szczypawice włażące do namiotu (skandal!), kolejkę pod prysznic (nie do wiary!) i "jakiś milion ludzi na polu namiotowym, nad którymi nikt nie panuje!". Były także oburzone, że na polu namiotowym ludzie nie zachowywali ciszy nocnej, wracając z koncertów, przez co nie dało się spać. I że w ogóle twardo, niewygodnie i spartańskie warunki. Kiedy już zwinęły namiot i pojechały do hotelu w Gdyni, złapałam za telefon i zadzwoniłam do rodziców z podziękowaniem, że wysyłali mnie jako dziecko i podlotka na obóz jeździecki pod namioty i do Bornego Sulinowa nad jezioro, bo chociaż uważam się za rozpieszczonego, wygodnickiego mieszczucha, to ostatecznie nie jest ze mną tak źle. No i że umiem wyrzucać gnój. Ta umiejętność akurat się na Open'erze nie przydała, ale tak w ogóle to ją sobie cenię. Była też na polu namiotowym księżniczka, którą głęboko podziwiam. Kiedy o 7:30 ja miałam na tyle wstydu i hartu ducha, żeby co najwyżej wciągnąć na zadek dżinsowe szorty i we wczorajszej koszulce, z wronim gniazdem na głowie i malowniczym rozmazem pod okiem poczłapać w japonkach z promocji do toitoia, to ona, księżniczka, była już najwyraźniej wykąpana, w odprasowanej sukience, z ułożonymi włosami i pełnym makijażem. O 7:30. Na polu namiotowym. Zazdrość i podziw ścisnęły mnie w dołku.

Generalnie zasadnicza różnica między Open'erem a Woodstockiem polega na tym, że na Woodstocku ludzie widzą (i wiedzą), jak jest i w związku z tym współpracują ze sobą jakoś, żeby przetrwać. Wiedzą, że organizator nie zapewni nic więcej, kolejki będą do wszystkiego i muszą sobie jakoś radzić. To rodzi ducha wspólnoty, przynajmniej w jakimś stopniu. Na Open'erze ludzie oczekują, że wszystko będzie na tiptop, dla organizatorów są bezwzględni i żądają. Jakakolwiek obsuwa, awaria czy niemożność powodują lawinę narzekań i oskarżeń o niekompetencję. Nie chcę tworzyć fałszywej opozycji, że na Woodstock jeżdżą pozytywnie nastawieni uczestnicy, a na Open'er zblazowani konsumenci, ale trochę jednak. Zblazowanych konsumentów na Open'erze jest na pewno o wiele więcej, niż na Woodstocku kiedykolwiek było.

A jeśli chodzi o same koncerty... PJ Harvey mnie uwiodła, oczarowała, zahipnotyzowała. Jej głos, ruch sceniczny, zespół, strój - coś między królową wiedźm a motocyklistką, ta jej twarz, w której wszystkiego jest dużo i wszystko jest duże, ekspresja, muzyka - najprawdziwsza artystka! Wszystko dopracowane w najdrobniejszych detalach, to był spektakl, a nie koncert. Zaraz po niej wybraliśmy się na Florence & The Machine i miałam ochotę krzyknąć: "Na cholerę się tak miotasz bez ładu i składu, babo?!". PJ Harvey to był najlepszy koncert całego Festiwalu. A że był na samym początku, to po nim nic nie było już takie samo. Po koncercie The Last Shadow Puppets stałam się ich fanką, na Beirucie tańczyłam z Księciem Małżonkiem jak stare małżeństwo w Ciechocinku, Florence okazała się niesłychanie emocjonalną słodzinką w różowych spodniach, polska reprezentacja (Maria Peszek, Rysy, Łona i Weber) dała niesamowity popis, każdy w swoim stylu, na Bastille raźno podrygiwaliśmy, Red Hot Chili Peppers to trochę tacy... no... starsi panowie, co ze smutkiem zauważyłam, przyglądając się zbliżeniom na telebimach. Starsi, ale dziarscy, zwłaszcza Flea, doskonale zakonserwowany. A Sigur Rós... Warto było przejechać tyle kilometrów, zapłacić za te karnety choćby po to, żeby zobaczyć minę Księcia Małżonka. Niesamowite, ile trzech facetów może wytworzyć dźwięku. Nie wiem też, gdzie w Jonsim mieści się tyle płuc i mocy, bo to takie chucherko, ale krew Wikingów to, jak widać, nie byle co, i w chucherku się odezwie.

Książę Małżonek śmiał się, że nazwałam go swoim ulubionym człowiekiem. Ale kiedy on jest moim ulubionym człowiekiem. Nieważne, mąż czy nie mąż, przede wszystkim z nim się nigdy nie nudzę. Nieważne, czy właśnie idziemy na koncert, jedziemy do Zoppot na spacer po molo czy siedzimy w domu, każde z nosem w swojej książce. Mój mąż to więcej, niż mąż. Każdemu szczerze życzę takiego kompana. Na festiwal, na wakacje, w pracy i na życie.


Byliśmy, zobaczyliśmy, wróciliśmy. Należymy, to już oficjalne, do najfajniejszych ludzi w Polsce. Na znak przynależności klasowej dalej noszę na ręce festiwalową opaskę. Mogę się podśmiewać ze snobów na Open'erze, ale cóż począć - jestem jedną z nich.




1 komentarz:

  1. Prawdziwy zaklęcie zaklęć miłości Dr.Obodo. Zaklęcia przyciągające miłość, powstrzymujące rozwód, zaklęcia małżeńskie, przynoszą utraconą miłość, pieniądze i bogate zaklęcia, zaklęcia ochronne, zaklęcie płodności
    E-mail: templeofanswer@hotmail.co.uk
    Zadzwoń, Viber i WhatsApp +2348155425481

    OdpowiedzUsuń