poniedziałek, 26 grudnia 2016

Z najlepszymi życzeniami dla pani w kapelutku

Dzisiaj przydarzyło mi się coś, co nie przydarzyło mi się odkąd skończyła się moja faza burzy i naporu, manifestująca się czarną odzieżą, oćwiekowaniem wszystkiego, co dało się oćwiekować i makijażem w stylu "robia na przodku". A to już było jakieś dziesięć lat temu, toteż odwykłam. Wychodzę sobie dzisiaj z mojego Pałacu Gomułkowskiego o godzinie 11:10 na świąteczny trening, próbując zamaskować fakt, że po takiej ilości jedzenia mogłabym się równie dobrze toczyć. Pogoda jak we wczesnym listopadzie, trochę mokro, trochę szaro, temperatura na plusie, ale jakaś taka niemiła wilgoć w powietrzu. Magia świąt uleciała razem z wonią kapusty kiszonej, która w wigilię niosła się po całej klatce schodowej. Idę dziarsko do samochodu. Na ulicy Jankego mija mnie starsza pani w typie eleganckim: fikuśny kapelutek z asymetrycznym rondem, ozdobiony tasiemką i filcowym fontaziem, płaszczyk buraczano-bordowy pod kolor kapelutka, rękawiczki takoż pod kolor, jak i szminka. Mała, czarna torebeczka i trzewiczki ze ściętym kwadratowo noskiem. No, wiadomo, pani jest elegancka. A ja idę młoda, genialna, bez buta w butonierce, ale w stroju stajennym. Na który, od góry patrząc, składają się same interesujące elementy odzieży, bo jak wspominałam, jeździectwo to sport elegancki, ale raczej od czasu do czasu. A więc zaczynam się od paskudnej, czarnej czapki z napisem "Barbie", którą kupiłam w rozpaczy w Wiedniu. Rozpacz polegała na tym, że był to wczesny kwiecień, moja siostra wyhaczyła tanie bilety Polskiego Busa i cała eskapada polegała na tym, że na noc jedziemy autobusem do Wiednia, spędzamy cały dzień w niegdysiejszej stolicy Cekanii i wsiadamy w powrotny o 20:00 i wracamy do Katowic. Plan był genialny. Tyle że trafiłyśmy na najprawdopodobniej najbardziej deszczowy dzień w historii Wiednia. I zimny. Nie byłam przygotowana na taki ziąb, buty mi przemokły, a uszy chciały odpaść. Toteż na pamiątkę z Wiednia kupiłam sobie czteropak skarpet z H&M, z czego jedne zmieniłam w pierwszej napotkanej toalecie w McCafe, magnes na lodówkę z Hiszpańskiej Szkoły Jazdy oraz paskudną czapkę z napisem "Barbie" z Forever21. Bo to był, przypominam, kwiecień i oferta czapek w sieciówkach była wielce uboga i do wyboru miałam "Barbie" albo różową z cekinami, co wychodzi na jedno. Toteż "Barbie" została moją czapką stajenną. Dalej, kurtka, w której śmigałam przez całe liceum i początek studiów. Zaczęła wyglądać niewyjściowo, toteż po odpięciu kołnierza ze sztucznego futerka, doskonale nadała się jako kurtka do stajni. Już rudzieje na rękawach i przy zamku, ale przecież jeszcze jest dobra, zwłaszcza do jeżdżenia w warunkach błota po kolana. Moje kolana. Kiedy siedzę na koniu. Nieprzemakalne bryczesy w kolorze rozjechanego terenówką błota na przednówku doskonale komponują się z rudziejącą kurtką. Obuta jestem wielce szykownie w zimowe buty ZARA Kids sprzed 5 lat. Zaczęły się pruć po kilku latach wysługi, toteż... no, do stajni jeszcze się nadadzą przecież. I już czytelnik ma mój pełny portret psychologiczny: nie umiem wyrzucać rzeczy, a póki coś nie ma dziury na 3/4 swojej powierzchni, to "jeszcze się nadaje, do stajni się nadaje". Buty dodatkowo są na całej swojej powierzchni niemiłosiernie ubłocone, bo przecież wczoraj też było deszczowo, a ja też byłam w stajni (a mój koń brykał!*). No więc idę tak, młoda, genialna, ubrana może nie elegancko, ale z pewną swadą i mija mnie elegancka starsza pani w kapelutku pod kolor płaszcza. No i obcina mnie wzrokiem pełnym niedowierzania, szoku i pogardy, ze szczególnym okrucieństwem traktując spojrzeniem moje niemiłosiernie uwalone buty. A potem patrzy mi w twarz, chyba żeby sprawdzić, czy mi nie wstyd. Nie wstyd, na dodatek uśmiechnęłam się szeroko, bo mamy święta i trzeba być życzliwym dla bliźniego, nawet takiego w kapelutku. Tego było pani chyba już za wiele, bo oburzona przyśpieszyła kroku. Toteż chcę ją stąd serdecznie i świątecznie pozdrowić!

I dobrze, że nie widziała mnie po powrocie. Trening w błocie poskutkował wprowadzeniem do naszego repertuaru kontrgalopu oraz pewną fuzją, jaka zaszła między moim przyodziewkiem i podłożem. A pragnę podkreślić, że nie spadłam. Rozbryzg zrobił swoje.

Wesołych, kochani, i spędzajcie je tak, jak lubicie - czy to taplając się z kopytnym w błocie, czy spacerując w kapelutku. Ho, ho, ho!


* - Konie mają to do siebie, że czasem brykają. Zwłaszcza takie młode szczawie, jak mój Solek. Tyle że Solek nie brykał. Nigdy. Kiedy zaczęłam na nim jeździć i byłam w nim ciężko zakochana, w myślach nazywałam go Kelpie, jak klacz Ciri z sagi o wiedźminie, bo taki kary i futerko ma jak u kreta, no wypisz, wymaluj Kelpie! Szybko się jednak zorientowałam, że z Kelpie to on ma co najwyżej to krecie futerko, bo Kelpie była ścigła i niesłychanie skoczna oraz żwawa, a Sol ma temperament raczej kontemplacyjno-refleksyjny  i wiele o nim można powiedzieć, ale na pewno nie to, żeby był ścigły czy żwawy. Toteż zamiast nazywać go Kelpie, jak na pośmiewisko, choćby i w moich myślach, nazywam go, do tego całkiem na głos, Kluską. A z klusek, choć jest ślązakiem, nie przypomina kluski śląskiej, a najbardziej kluskę leniwą.

1 komentarz:

  1. Prawdziwy zaklęcie zaklęć miłości Dr.Obodo. Zaklęcia przyciągające miłość, powstrzymujące rozwód, zaklęcia małżeńskie, przynoszą utraconą miłość, pieniądze i bogate zaklęcia, zaklęcia ochronne, zaklęcie płodności
    E-mail: templeofanswer@hotmail.co.uk
    Zadzwoń, Viber i WhatsApp +2348155425481

    OdpowiedzUsuń