piątek, 9 stycznia 2015

Wielka Orkiestra Świątecznej Przemocy, czyli o corocznej awanturze słów kilka

Znowu jest tak, że piszę, chociaż solennie obiecywałam sobie, że akurat o tym pisać nie będę. Nie i już, nie ma mowy, swoje wiem i swoje będę robić, a dyskutować nie będę. Ale nie wytrzymałam - pojutrze kolejny finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i w związku z tym od jakiegoś tygodnia możemy w rozmaitych mediach obserwować kolejną okolicznościową naparzankę. Orkiestra, tusz! - i ruszyli. Ci pro i ci contra, większość z jednej i drugiej strony sromotnie niedoinformowana, co ani jednym, ani drugim nie przeszkadza w naparzance.

Byłam wolontariuszką WOŚP kilka razy. Jeszcze w gimnazjum, chociaż bieganie z puszką po mieście było moim marzeniem dużo wcześniej i byłam przeszczęśliwa, kiedy w I klasie gimnazjum rodzice puścili mnie na WOŚP jako wolontariuszkę. I to kwestowanie to jedne z moich najlepszych wspomnień z tego czasu - chociaż różna bywała pogoda, raz był nawet piętnastostopniowy mróz, raz na nas napadnięto (skończyło się porwaną puszką, krwawiącym nosem mojej ówczesnej sympatii oraz podróżą radiowozem na komendę, ale wszystko, co do grosza, udało się od napaści ochronić i w sztabie zdać), po każdym finale byłam tak zmęczona i tak nabuzowana pozytywną energią, że zarazem słaniałam się i nie mogłam zasnąć. Uwielbiałam to. Lubiłam zarówno te pozytywne aspekty kwestowania (czyli wszystkich tych, co wrzucali z uśmiechem i to nie tylko pieniądze - w swojej WOŚPowej karierze zebrałam dwa złote pierścionki, z czego jeden zdjęty bezpośrednio z ręki pewnej pani, a drugi, najpewniej zaręczynowy, smętnie wrzucony przez bardzo nieszczęśliwego młodziana), jak i negatywne (do dziś frapuje mnie, dlaczego pewien pan "na zboczeńców i pederastów nie daje" - że kto jest pederastą i zboczeńcem? Owsiak? Ja? Dzieci z wadami serca? Do dziś nie wiem). Mieliśmy trochę przygód. No, w każdym razie - było cudownie, było to dla mnie jako dzieciaka istotne, coroczne wydarzenie (niektóre przyjaźnie zawiązywały się na WOŚPach - tak, Piaseczny, jeśli to czytasz, to o Tobie mówię, cośmy się zaprzyjaźnili, kiedyśmy się wzajem a niechcący ochlapali ciepłym żurkiem w sztabie po całym dniu kwestowania). Dalej mi cieplej na sercu, jak zimą zakładam wiśniowe martensy do kolan, które były niezrównanymi butami finałowymi i na każą pogodę (i jakie niezawodne, po dziś dzień od gimnazjum noszę!). Trzeba Jurkowi Owsiakowi jedno przyznać - żeby zerwać młodzież do zbierania pieniędzy w styczniu, w niedzielę, na leczenie dzieci, to trzeba mieć kawał charyzmy i samozaparcia, które się udziela. Tak, Jurek Owsiak był dla mnie jako nastolatki autorytetem, to pewna.Czy jest nim nadal? Nie, bo jestem starsza i nie przyjmuję wszystkiego tak bezkrytycznie. Mam teraz inne autorytety. I chociaż uważam, że WOŚP robi świetną robotę i na pewno wrzucę coś do puszki w tym roku i w następnym, i jak długo Orkiestra będzie grała - "do końca świata i jeden dzień dłużej" - to trochę zastrzeżeń mam. Do WOŚP i do Przystanku Woodstock. Zwłaszcza do tego drugiego.

Otóż nie bardzo podoba mi się kierunek, w którym to wszystko zmierza. Nie będę się tu kreować na "starą woodstockową chuligankę", bo nią nie jestem, ale zwłaszcza po ostatnim Woodstocku mam bardzo mieszane uczucia. Otóż z Woodstockiem jest taki problem, jak powiedziała G., "jak tu jestem, to mi się średnio podoba, ale gdyby mnie tu nie było, to bym strasznie żałowała". No i właśnie. Impreza wymyka się spod kontroli, a to głównie dlatego, że jest po prostu OLBRZYMIA i niebiletowana. Nie da się ogarnąć kilkuset tysięcy ludzi, więc incydenty się zdarzają. Niemniej jednak, są dość sporadyczne, biorąc pod uwagę ilość ludzi i ilość piwa. Więc jak na taką masę, to jest tam bardzo bezpiecznie. Serio. Jeśli chodzi o narkotyki - jasne, że są, nawet jak ktoś przyjedzie niezaopatrzony, to może się bezproblemowo zaopatrzyć na miejscu. Że to wbrew idei Owsiaka? No jasne, że wbrew. Ale podkreślam - kilkuset tysięcy ludzi nie upilnujesz. Zawsze się ktoś zaleje w trupa albo coś wciągnie. Woodstock ma szereg wad: do wszystkiego, ale to absolutnie do wszystkiego są monstrualne kolejki. Każda najprostsza życiowa czynność zamienia się w eskapadę (np. wyprawa na siku to 30 minut, jeśli jest się w pobliżu toi toiów, a 60 minut, jeśli się jest w oddali; umycie się to sprawa jeszcze bardziej skomplikowana i czasochłonna). Toitoie szybko osiągają stan klęski żywiołowej - ma to taką niekwestionowaną zaletę, że panowie jeżdżący odciągarką toitoiowej zawartości i dezynfekujący wnętrza stają się bohaterami, przy każdym skupisku toitoiów witani są głośnymi wiwatami. Człowiek docenia najprostsze rzeczy. Ale to są niedogodności Woodstocku, z którymi się trzeba liczyć i już. To, co mi się nie podoba, to postępująca komercjalizacja imprezy. Przystanek Woodstock robi się wielkim bannerem reklamowym. Sponsorzy dzielą się na mniej i bardziej oczywistych. Oczywistym sponsorem jest jakaś marka piwa. Nie da się inaczej - marka ma monopol na terenie festiwalu, w strefach piwnych są parasole z logo, kubki, puszki i bannery. Ale Lech mógłby nie robić konkurencyjnej imprezy w postaci swojego "łup łup dens dens party". Nie po to jadę przez całą Polskę wzdłuż zachodniej granicy, żeby siedząc pod zielonym parasolem słuchać Bijąse. Są też sponsorzy nieco mniej oczywiści, niż marka piwa. W zeszłym roku były to: Play (z wielką strefą Play, gdzie była, a jakże, kolejna łup łup impreza i szereg atrakcji w fioletowych kolorach), Allegro (z diabelskim młynem, do którego była kilometrowa kolejka), Lidl (który otworzył sobie supermarket, do którego, a jakże, była kilometrowa kolejka), Lucky Strike (do zakupu kilku paczek dawali płócienne torby; jedną z nich mamy, na zakupy bardzo fajna) oraz... MasterCard. Wielkie, świecące logo MasterCard, umieszczone na wzgórzu, gdzie było ASP i NGOsy, górowało nad całą imprezą. Piękna kontrkultura. Za wszystko zapłacisz MasterCard. W przerwach od muzyki można było usłyszeć długaśną litanię do św. Sponsorów, zachwalającą rozmaite atrakcje, jakie św. Sponsorzy przygotowali. Woodstock stał się billboardem. Wszystko jest omarkowane, otagowane i oklejone plakatami sponsorów. Podobnie WOŚP staje się słupem reklamowym. Ma ku temu doskonałe warunki - jest rozpoznawalna, głośna, Jurek jest doskonale widoczny, ma czas antenowy, większości (bądź co bądź, skądś się te pieniądze, bijące kolejne rekordy co roku, biorą) dobrze się kojarzy - kto by nie chciał być partnerem akcji. Tylko ile przestrzeni Woodstocku i Orkiestry można oddać św. Sponsorom?

Nie chcę rzucać smarkulowymi sloganami typu "Owsiak się sprzedał" - rozumiem, że sponsorzy są potrzebni i to bardzo, a skoro sponsorują, to chcą coś (wiele) z tego mieć. Rozumiem, że im głośniej o WOŚP, tym lepiej. Że promocja akcji jest ważna, a sponsorzy w tym pomagają. Że takiej akcji jak WOŚP nie da się robić po cichu, "po alternatywnemu" i bez kompromisów. Nie da się też zrobić bezpłatnej, wielkiej imprezy muzycznej (muzycznej? czy na pewno wciąż muzycznej?) bez sponsorów. Ale ile jeszcze miejsca na tego typu imprezach można oddać Playowi, Allegro i MasterCard? Lech, poza swoją strefą z odrębną muzyką i "schładzarką", zasponsorował publiczne prysznice (logo), a rano jeździła budka w kolorach marki, z której rozdawano jajecznicę. Chyba tylko w Pokojowej Wiosce Krishny nie było żadnego logo. Poza kwiatem lotosu.

Tylko problem jest taki, że oczywiście tzw. opinia publiczna podzieliła się na obozy, które oznaczył swoje terytoria i koniec. Albo jesteś bezwzględnie za, albo bezwzględnie przeciw. A ja ogólnie jestem za, chociaż nie wszystko mi się podoba. No i co teraz?

No i teraz najlepiej siedzieć cicho, bo Wielka Orkiestra Świątecznej Przemocy już gra, naparzanka i umacnianie pozycji trwa. Dalejże, "hej, kto szlachta, za Kmicicem!".

1 komentarz:

  1. Witaj w klubie. Też mi się Orkiestra poboda z małym ale. Tylko z drugiej strony słyszę bzdury takiego kalibru, że mi macki opadają. I pewnie też dlatego obrońcy się zwierają. Bo mają przed czym. Mnie zastanawia, czy upłynie dużo czasu, aż Warzecha i inni zaczną namawiać do pobić wolontariuszy czy może zamachu na imprezie. Jak ich czytam (taki Terlik np) to zaczynam rozumieć, że dla nich to nie jest problem. Powstrzymuje ich tylko ewentualna kara. Przecież to jest jakiś koszmar.

    OdpowiedzUsuń