poniedziałek, 6 stycznia 2014

W podziękowaniu za kampanię "antygenderową"

Wiem, że już nikt nie może o tym słuchać ani czytać (poza grupkami zapaleńców okopanych po dwóch stronach barykady, zawsze gotowych do obrzucenia ciężką amunicją przeciwnika), ja już kilkanaście razy deklarowałam, że nie będę się tym zajmować, czytać, denerwować się i zżymać, tylko w spokoju ducha i umysłu robić swoje. Dlatego nie będę kolejny razy tłumaczyć co to jest gender (i dlaczego to nie jest ideologia i że nie istnieją "genderyści" i "genderyzm"), bo kto chciał, to już wie. A kto nie chce wiedzieć, temu moje pisanie nie pomoże (ani pisanie Joanny Bator, Agnieszki Graff, Ingi Iwasiów czy pełnomocniczki ds. równości; jeśli ich pisanie nie pomaga, to jakże mogłoby pomóc moje, nie poparte autorytetem badaczki ani rozpoznawalnością?). Nie będę też analizować tej całej jatki dookoła, bo szkoda na to siły i energii. Chciałabym jednak geniuszowi, który kampanię "antygenderową" zaprojektował i nagłośnił, serdecznie podziękować. Tak, podziękować. Z całego serca. Gdyż dzięki tej osobie właśnie mój Tata-Sarmata stał się ekspertem od gender mainstreamingu.

Z wiedzą o gender w moim domu rodzinnym to było zabawnie. Ja sama dowiedziałam się o istnieniu takiego terminu i co on właściwie oznacza (oraz jak można go użyć do badania literatury, co robię we własnej pracy) na pierwszym roku studiów. Na zaliczenie zajęć z poetyki opisowej napisałam analizę i interpretację opowiadania Wojciecha Kuczoka pt. "Żebry Adama". Cały koncept opowiadania zasadza się na nieuświadomionym homoseksualizmie bohatera - narratora i jego spotkaniu z pięknym żebrakiem, które uaktywnia w nim to, co wcześniej wyparte. Tak w skrócie o to chodzi. I napisałam pracę nie używając terminu "gender" i "queer", odnosząc się do tego, co na I roku studiów kojarzyło mi się z homoseksualizmem w kulturze i sztuce - a wiele tego nie było, opierałam się na Gombrowiczu i Almodovarze, pisałam o przechodzeniu męskiego w kobiece i z powrotem w postaciach homoseksualistów. Teraz napisałabym pracę zupełnie inaczej. Szerzej, głębiej, bardziej teoretycznie, w ogóle nie tak. No, ale pierwszy rok to był, wtedy wiedziałam z grubsza, co to jest literatura. Teraz niezbyt, poza tym, że to jeż na autostradzie. Oddając mi pracę z oceną Pani Doktor dopisała w komentarzu, że ciekawie byłoby wykorzystać do interpretacji tego tekstu teorię gender i queer. Wróciłam do domu, pogooglałam, poczytałam w "Teoriach literatury XX wieku" i byłam wyposażona w bardzo ograniczoną, ale dość rzetelną wiedzę o zjawisku. Wraz z biegiem studiów moje zainteresowanie się rozwijało, czytałam sobie na ten temat, podobało mi się coraz bardziej - i w wymiarze teoretyczno-naukowym, i polityczno-praktycznym. I wydawało mi się to w mej słodkiej naiwności wiedzą powszechną (często tak mam, jeśli ja coś widziałam albo czytałam, to jestem święcie przekonana, że NA PEWNO Narzeczony też to zna i jestem zawsze w szoku, kiedy nie zna - "no przecież ja to znam!"), póki moja Matuś nie powiedziała: "A wiesz, muszę posprzątać, ugotować, zająć się domem, w końcu jestem kobietą" (w kontekście, że nie ma czasu na coś). Dialog wyglądał tak:

Ja: "No ale co z tego, że kobietą?"
Matuś: "No... to ja za dom odpowiadam, nie? Ja to muszę zrobić."
Ja: "A czy my mamy jakiś hormon albo chromosom za to odpowiadający?"
Matuś: "No... nie chyba... Ale..."
Ja: "Tobie się wydaje, że to z natury wynika?"
Matuś: "No chyba... Bo kobiety zawsze..."
Ja: "Mamo, to jest rola przypisana nam przez kulturę. I owszem, w naszej kulturze ma się dobrze. Ale to nie wynika z naszej biologii."
Matuś: "Nie?! Skąd ty to wiesz?!"
Ja: "No... Z uniwersytetu, głównie. Chyba."
Matuś: "CZEMU MI WCZEŚNIEJ NIE POWIEDZIAŁAŚ?! Ja tu siedzę w domu bez dostępu do życia intelektualnego, a ty się nie dzielisz takimi rewelacjami?! Proszę mnie od teraz na bieżąco informować o takich naukowych odkryciach, bo ja tu intelektualnie wiotczeję!"

I tak mama dowiedziała się o gender. Przyjęła do wiadomości. Tata był oporny - trudno się dziwić. Jak w mediach zaczęły się pierwsze doniesienia o gender (a Ociec kojarzy w przybliżeniu, co mnie interesuje i na jakim seminarium jestem), to zapytał się, co to właściwie jest ten gender. Przyjął do wiadomości. Nie drążył tematu. Jeszcze dwa miesiące temu był zszokowany tym, że Narzeczony myje podłogę w naszym mieszkaniu i zwracał mi uwagę, kiedy tenże Narzeczony miał niedokładnie wyprasowaną koszulę (że powinnam ogarnąć prasowanie męskiej koszuli i nie wypuszczać Narzeczonego tak z domu). Ale wraz z nakręcaniem się awantury tata zaczął drążyć temat. Czytać, myśleć i analizować. I kilka dni temu, co było dla mnie zupełnym zaskoczeniem, tata okazał się być ekspertem od gender mainstreamingu. I propagatorem. Mój tata! Tata-Sarmata! Co prawda zgolił jakieś pół roku temu wąsa, ale żeby takie zmiany od tego...? Kiedy w jego towarzystwie któryś z kolegów z pracy zaczął krytykować "ten dżender", tata się oburzył. I pojechał po personaliach - "Ja mam dwie córeczki, ty masz dwie córeczki, a tobie dopiero co urodziła się córeczka. Zastanówmy się, czego dla nich chcemy? Jakiego życia? Jakich możliwości? Żeby nam Opus Dei córki w domu zamknęło, do garów i rodzenia dzieci zagoniło? Ja się na to nie zgadzam. Ja chcę dla nich całego życia!" (no dobra, z tą Nałkowską to przegięłam, ale rozumiecie, wrażliwa polonistka, musiałam podkolorować...).

Dzisiaj pojechał w kodzie dowcipnym. Mamę złożyła choroba, tata ogarniał obiad dla całej rodziny. Nagotował mi łazanek jak na tydzień. Dla garnizonu. Dialog kuchenny:
Ja: "Tato, ale ja nie zjem tyle..."
Tata: "To ja tu cały dzień, przy garach, a ty nie chcesz jeść?!"
Ja: "To już wiesz, jak mama ma codziennie..."
Tata: "Ty mi tu z dżenderami nie wyjeżdżaj! A dobre chociaż łazaneczki?"

Także bardzo, bardzo, z całego serca dziękuję komuś, kto wymyślił walkę z "ideologią gender". DZIĘ-KU-JE-MY! I serdeczne pozdrowienia noworoczne dla tych okopanych po obu stronach.

2 komentarze:

  1. Kapitalne! :D Masz fantastycznych rodziców. Moi w sumie też niczego sobie, podejrzewam, że i z nimi mogłabym spokojnie porozmawiać na ten temat. Gorzej z małżonkiem... W kościele się nasłuchał i broni tego zawzięcie. Czasami wątpię w dialog między humanistą a ścisłowcem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dialog jest możliwy, ale jak jest wola po obu stronach i gotowość do ewentualnego zrewidowania swoich przekonań i przemyślenia ich na nowo. A u nas rozmowa polega na okładaniu przeciwnika maczugą... Może daj małżonkowi czas, ochłonie i pomyśli na spokojnie, fajne artykuły są w "Tygodniku Powszechnym", może od tej strony próbować? :)

    OdpowiedzUsuń