środa, 5 lutego 2014

Literatura i marketing

Teoretycznie czytanie ze zrozumieniem to podstawowa kompetencja, jaką mają dać lekcje języka polskiego w szkole na każdym etapie nauczania. Mają przygotować do rozumienia i podstawowej analizy tekstu. Co z tego wynika - wiadomo, różnie bywa, kto spędza dużo czasu w Internecie ten wie, że jest to sztuka arcytrudna i większości niedostępna. Ale nie chcę utyskiwać na kompetencje Internautów (i nie tylko). Zafrapowało mnie pewne zjawisko - nazywanie firm bądź tworzenie reklam z czytelną aluzją literacką, zwykle odnoszącą się do kanonu lektur szkolnych. Myślałam, że czasy, w których proszek do prania reklamują bracia Kiemlicze odeszły w niepamięć, bo nikt aluzji by nie chwycił, przez co reklama dotarłaby wyłącznie do przykurzonych filologów, a ci, choć piorą, to nie na taką skalę, żeby być główną grupą docelową. Myliłam się, wychwyciłam ostatnio kilka reklam i nazw firm, które odnoszą się do literatury. Dość niefortunnie zresztą, co pozwolę sobie przedstawić na 3 wybranych i znanych mi przypadkach.

Przypadek 1 - przedszkole, do którego nie chcielibyście posłać dziecka, jeśli się nad tym chwilę zastanowić

Na Facebooku znalazłam (przypadkiem, chyba na profilu kogoś ze znajomych) fanpage przedszkola (albo żłobka, głowy nie dam) o przyjaznym logo z dwoma uśmiechniętymi pysiami dziecięcymi w konwencji kreskówkowej i nazwie "Staś i Nel". Z pozoru sympatyczne to bardzo - chłopcy, dziewczynki, mnóstwo przygód, egzotyka i świetna zabawa. Jasne, dla kogoś, kto nie czytał książki chyba. Nie trzeba być filologiem i wnikliwym czytelnikiem książki Ryszarda Koziołka (swoją drogą "Ciała Sienkiewicza" polecam, jeśli moja opinia ma znaczenie, nie tylko rozdział o "W pustyni i w puszczy"), żeby zauważyć, że nie są to niewinne przygody szwedzkich dzieci z Bullerbyn. Śmiertelne choroby, zabijanie, bezpośrednie zagrożenie życia - i czwórka dzieci (bo Kali i Mea wcale nie są dorośli, chociaż lepiej przystosowani do przeżycia niż wypieszczone, białe dzieci kolonizatorów). Czego mogę się spodziewać posyłając dziecko do przedszkola "Staś i Nel"? Że podczas wycieczki opiekunowie zgubią dzieci, a te zostaną porwane przez armię powstańców i uprowadzone wgłąb kontynentu? Że dzieci wyposażyć należy w sztucery, chininę i czarnoskórych niewolników? Ja wiem, że miało być przyjaźnie i przygodowo, ale czytać trzeba. "Staś i Nel" to kiepska nazwa dla przedszkola. Podobnie "Jaś i Małgosia". I obdarzanie przedszkola patronem w postaci Andersena. No chyba, że w tym przedszkolu przygotują dzieci do życia w brutalnym i bardzo niebezpiecznym świecie, gdzie prawie każdy jest okrutnym oprawcą niewiniątek. Widzę jednak poważny rozdźwięk między tym, co miały dzieciom przekazać baśnie Andersena (dzieciom? na pewno dzieciom?) i braci Grimm, a tym, jak chcą się jawić prywatne przedszkola i jaka jest nasza współczesna wizja dziecka i dzieciństwa. "Przedszkole Kubusia Puchatka" albo wiersze Tuwima dla dzieci są temu chyba znacznie bliższe, niż obcięte palce i wydłubane oczy przyrodnich sióstr Kopciuszka oraz wepchnięta do pieca baba Jaga. I strzelanie do mahdystów ze sztucera.

Przypadek 2 - i żyli długo i szczęśliwie po mieszczańskim ślubie

Dzisiaj w radio usłyszałam reklamę sal weselnych gdzieś w górach. Sale były trzy, można było urządzić wesele w stylu pałacowym, góralskim i jakimś jeszcze, który mi umknął. Sale wraz z hotelem, transportem gości i całą obsługą okołoweselną i to wszystko w górach. Niezapomniany dzień itd. Tyle tylko, że firma oferująca tak szerokie usługi nazywa się... "Romeo i Julia". Świetnie po prostu. Powinni raczej reklamować usługi kamieniarskie ze zniżką na rodowe grobowce. Każda narzeczeńska para wprost marzy o tym, żeby ich wielka miłość zakończyła się samobójstwem z nieporozumienia i wielką tragedią. Właśnie dlatego planują wesele w stylu pałacowym. Proponuję jeszcze podzielić gości na Montekich i Kapuletów (strona panny młodej, strona pana młodego) i w ramach weselnych zabaw pozwolić im się naparzać. Na rapiery. I teraz panie dźgają panów! I na odwrót! I walczyka, um pa pa, um pa pa! Jest jeszcze jedna firma odsyłająca do Szekspira. Cygara kubańskie "Romeo y Julieta", co jest o tyle trafione, że zakazana miłość do wyrobów tytoniowych może skończyć się bardzo źle.

Przypadek 3 - Kochanowski wiecznie żywy

"Gościu, wsiądź do mej taksówki, a odpoczni sobie! / Nie znajdziesz tu drożyzny, przyrzekam ja tobie!", reklamuje się w radio korporacja taksówkarska. W przeciwieństwie do dwóch powyższych, gdzie nazwy wynikały z nieznajomości (albo bardzo dziurawej i wybiórczej pamięci) utworu, do którego się odwoływały, tutaj, moim zdaniem, odbiorca tak się skupi na zidentyfikowaniu aluzji, że zapomni, o jaką korporację taksówkarską chodzi. Dowód: słyszałam reklamę kilkakrotnie, nie musiałam się bardzo zmóżdżać, żeby odszyfrować tę doprawdy zawoalowaną literacką łamigłówkę, a i tak za Chiny Ludowe nie wiem, o jaką firmę chodziło.

Wnioski: zakładając dowolną firmę i chcąc nadać jej nazwę związaną z literaturą, trzeba poważnie się zastanowić i uważnie przeczytać dany utwór. Ze dwa razy. Bo zawsze znajdzie się jakiś złośliwy czytelnik lub czytelniczka, który stworzy taki katalog, jak ja powyżej. Są też przypadki, kiedy w ogóle trzeba pomyśleć, zanim nazwie się swoją firmę własnym nazwiskiem, bo może wyjść niefortunnie. Przykład: Zakład Pogrzebowy "Dyszy". Dodałabym np. "ledwie".

4 komentarze:

  1. O przedszkolu wiesz chyba ode mnie ;) Na sprawę, o której piszesz zwrócił uwagę na profilu mój kolega... I chociaż interpretacja całościowa mogłaby do takich wniosków doprowadzić, tak nie sądzę, żeby o taką chodziło... W końcu przedszkole nie nazywa się "W pustyni i w puszczy". Podejrzewam, że zarówno w przypadku Stasia i Nel jak i Romea i Julii chodzi o odwołanie do relacji pomiędzy tymi bohaterami. I tylko tyle... Tzn. Staś i Nel, czyli wielka przyjaźń, opiekuńczość, zaufanie. Romeo i Dżulietta - miłość do samego końca, wręcz wieczna, na przekór światu (chociażby temu najbliższemu). Cóż, ja chcę posłać synka do przedszkola imienia Wróbelka Elemelka. Sama bajka kojarzy mi się z wiecznie poszukującym okruszków czy innych smakołyków wróbelkiem, którego zaskoczyła zima. I co, mam spodziewać się, że panie w przedszkolu - kiedy moje dziecko będzie głodne - wzruszą ramionami i powiedzą "Taki klimat!"? ;) Dziecko, na szczęście, nie robi chyba tak dokładnej analizy, nie chwyta takich aluzji a imiona postaci kojarzą mu się dobrze (wszak historia Stasia i Nel kończy się bardzo dobrze!). Trochę wyobraźnię byśmy zastopowali, gdyby tak kazać firmom brać nazwy z całym dobrobytem inwentarza...

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, ale reklamowanie sal weselnych "Romeo i Julia" hasłem "Rozpocznijcie wspólną przyszłość z Romeo i Julią" jest, przyznasz, niewypałem ;) No i przewrotność polega na tym, że Romeo i Julia nie mogli się legalnie pobrać ze względu na nienawiść zwaśnionych rodów i skończyło się to tragedią. Jako osoba przygotowująca się do własnego ślubu mogę powiedzieć, że nie o taki efekt mi chodzi ;) Na pewno nie o taką interpretację chodziło pomysłodawcom, ale będę się upierać, że w dalszym ciągu "Staś i Nel" to kiepski pomysł i dowodzi tylko tego, że ludzie nie czytają. Wielka przyjaźń, opiekuńczość, zaufanie - ok, fajne, pozytywne wartości. Tylko że nie o tym jest ta książka. Jest o kolonizacji, o brutalnym świecie i o tym, że choć czarny chłopiec wie, jak przetrwać "w pustyni i w puszczy", to i tak ten biały nim zarządza... Chociaż Staś i Nel fajnie się kojarzą (słodka buźka dziewuszki huśtającej się na trąbie słonia <3), to nie jest to najszczęśliwsza nazwa na przedszkole... A nazwy brać - proszę bardzo! Tylko ich dobór dowodzi, że polonistki i poloniści chyba nie robią dobrej roboty w szkołach, bo nie uczą czytać krytycznie. Albo chociaż uważnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba czytać uważnie nie uczą ;) Bo i na czytanie mało jest czasu w szkole... W liceum co tydzień musieliśmy przerabiać lekturę, by nadążyć z programem. Nie dało się ogarnąć całości czasem (z innymi przedmiotami licząc)... Teraz na odwrót z kolei: wycofuje się lektury "trudne" ("Pan Tadeusz" za trudny dla gimnazjalistów? Bo co - pisany wierszem?) i w efekcie co zostaje? Masakra jakaś...

      Usuń
  3. Abstrahując od literatury - znam faceta, który chciał nazwać budowany przez siebie biurowiec "Tsunami". Pomysł karkołomny, a argumentacja, że ma przykuwać uwagę mało przekonująca. Tamto było strzałem w kolano, ale jeżeli mogło zranić czyjeś uczucia, to raczej inwestorów z Azji. Kojarzę też przykład z Poznania, gdzie sprawa była grubsza. Pewien młody przedsiębiorca nazwał swoją knajpę "Piwnica Frietzla" - wypada jedynie pogratulować pomysłowości. Może "targetem" byli psychopatyczni pedofile o skłonnościach kazirodczych, na szczęście takiej klienteli nie udało się ściągnąć w to miejsce, lub te osoby z jakichś tajemniczych powodów postanowiły się nie ujawniać. Knajpa nie wytrzymała próby czasu, a wydaje mi się, że chodziło o okres jakiegoś miesiąca.

    OdpowiedzUsuń