sobota, 1 lutego 2014

Klubowe mocne bez filtra

Nie jestem typem klubowiczki. Ostatnie imprezy w klubach, na jakich byłam, to "osiemnastki" w liceum, kiedy w Katowicach była raczej klubowa posucha, a licealiści bawili się jak wściekli na przemian w "Strasznym Dworze" i "Kwadratach". Jednak ostatnio trafiła mi się klubowa seria - Sylwester w "Spiżu" (tak, można się już śmiać, ale bawiliśmy się super), 18. urodziny Siostry Mej Anny w "Arkadach" oraz wczorajszy wieczór w "Pomarańczy", gdyż moja dorosła siostra uparła się, że zrobimy sobie girl's night out. I skłamałabym, gdybym powiedziała,  że mi się nie podobało. Co weekend raczej bym tam nie zasuwała, bo jednak moim środowiskiem naturalnym, poza biblioteką i stajnią, jest zadymiona knajpa albo niewielkie mieszkanko zapchane roznamiętnionymi w dyspucie studentami. Ale było fajnie. Okazało się, że jednak "magic ring" zwany też "pierścieniem mocy" pokazany zbyt natrętnemu fordanserowi w połączeniu z buzią w ciup i wzruszeniem ramion powoduje oddalenie się fordansera z uśmiechem na ustach w bardziej przyjazne tereny łowieckie. Jest dużo zalet bycia zaręczoną (na przykład fajny narzeczony, fajny pierścionek, lansiarski status na fejsie i zebrane pod nim lajki), ale moc pierścienia wielką zaiste jest. I już myślałam, że będę się musiała pokajać, te godziny przetańczone do najbardziej seksistowskich piosenek ever odpracować społecznie na rzecz, nie wiem, Feminoteki albo "Zadry" w ramach pokuty. Ale nie, bo zdarzyła mi się okazja do odpracowania tuż po wyjściu z klubu. Bo ja rozumiem podrywanie w klubie, wyrywanie do tańca i komplementowanie wyrwanej, ostatecznie też po to ludzie tam przychodzą (chociaż mistrzem świata podrywu był koleś, który w trakcie tańca zapytał Siostrę Mą Annę: "Mogę ci zadać dwa najważniejsze pytania?" - "No...?" - "Pijesz i palisz?" - to jest konkret!). Ale jak się da do zrozumienia, że niekoniecznie chyba i raczej idź gdzie indziej, to niezrażeni idą gdzie indziej. I właśnie już sobie myślałam, że jest super, no naprawdę, taka kultura, żeby łysy pan bez szyi na zademonstrowany pierścionek i przeczące kiwanie głową oddalił się z uśmiechem, no super no. Co prawda dalej moim najmocniejszym argumentem jest przynależność do innego samca, ale i tak jest dobrze. A zważywszy, że takie sytuacje spotkały mnie może 2, 3 razy, to nie mam na co marudzić (no i nie jest się miss świata ostatecznie, a krótkie włosy i płaskie buty też nie przyciągają szczególnie bywalców "Pomarańczy"). Ale kiedy czekałyśmy pod klubem na Narzeczonego, który jest tak dobrą istotą, że nas odebrał i zawiózł do domów, zostałyśmy zaczepione przez 3 podpitych panów. Zaczepione to złe słowo. Po prostu ryknęli "EJ, PATRZ JAKIE LASKI!" i jęli pokazywać sobie nogi Siostry Mej Anny, wystające ze spódnicy i zakończone czarnymi obcasami. No i stanęło takich trzech, gapi się i pokazuje paluchami na rajstopy Anny i komentuje. No szlag mnie trafił, bo za dużo feministek się naczytałam, żeby mi ktoś Siostrę Mą Annę na ulicy oglądał jak sztukę mięsa. Uświadomiłam więc panom, że to nie wystawa sklepowa (chociaż zachowywali się raczej jakby wybierali udka w mięsnym) i poprosiłam grzecznie o niezwłoczne oddalenie się w kierunku, w którym podążali (bez wulgaryzmów! to nie był eufemizm, naprawdę kazałam im "iść dalej w swoją stronę"). To się dowiedziałam. Po pierwsze, że damy przyjmują komplementy, a my nie zachowujemy się jak damy (gdyż z Siostrą Mą Anną mamy trochę wspólnych genów, a już na pewno gen pyskatości i spojrzenie lodowej księżniczki). Zripostowałyśmy, że umiemy przyjmować komplementy, ale nie rozmawiamy z facetami, którzy zaczepiają nas na ulicy, więc niech kontynuują swój marsz w noc katowicką. No i się zaczęło. Z pobieżnej psychoanalizy wykonanej na mnie przez trzech panów o trzeciej w nocy dowiedziałam się, że:
- jestem pyskata i nie jestem damą (co akurat jest prawdą),
- że mam problemy w relacjach damsko - męskich, co widać,
- że źle ich oceniam, bo myślę, że są pacanami, skoro zaczepiają dziewczyny na ulicy i co, że niby inaczej bym zareagowała, gdyby zaczepił mnie w bibliotece ("A był pan kiedyś w jakiejś? Po słownictwie nie sądzę", Anna dodała, że nie mówi się "chłopacy"),
- że selekcję to się robi na wejściu do klubu, do którego i tak by nas nie wpuścili, a co my sobie wyobrażamy, żeby selekcjonować facetów, którzy nas zaczepiają (szczyt impertynencji, dziewczyno, cieszyć się powinnaś, że ci samiec, pan twój i władca, okazał nieco swej cennej uwagi),
- że na pewno inaczej bym zareagowała, gdyby wysiadł z BMW,
- że co mi ma pokazać, Zarę, Armaniego (serio? Zarę? please...), kutasa czy bogatych rodziców ("Bogatych rodziców już mamy, dzięki"),
- że co niby sobie pomyślę, jak się obudzę jako trzydziestolatka ("Hm... może powoli zacznę myśleć o dalszej karierze naukowej"), że skoro myślę o karierze naukowej, to on mnie będzie rekrutował, bo on ma firmę i na tej rekrutacji to zobaczymy, co on mi powie (a to ci, nie wiedziałam, że pan zasiada w komisji rekrutacyjnej na studia doktoranckie... chyba że do PAN-u mnie chciał rekrutować), a jako trzydziestolatka obudzę się samotna i nieszczęśliwa (Narzeczony zapewnia, że nie), a poza tym jak mogę myśleć w ogóle o karierze naukowej, jak studiów nie skończyłam (na odpowiedź, że otóż właśnie kończę i wybieram się na doktoranckie, jeden z panów, najwyraźniej specjalista w temacie, objaśnił mi, że nie robi się doktoratu tuż po studiach, a w ogóle to jestem za młoda i za głupia),
- i że ogólnie powinnyśmy przemyśleć swoje życie, skoro nie dajemy się zaczepiać na ulicy, to mamy nie pokazywać nóg i na tej ulicy nie stać (albo to ilość alkoholu, albo jumbo jet, ale jak nagle znalazłam w Jemenie?).

4 minuty z kulturą patriarchalną. Wnioski: niczego tak nie pragnę, jak wyjść za Narzeczonego, który mężczyzną jest idealnym (a do tego feministką!) i zaszyć się na naszym "różowo-czerwonym uniwersytecie" (cyt. za prof. U.). No i miałam, klubowe mocne bez filtra. A w swej naiwności myślałam, że takie rzeczy się już nie zdarzają. Wnioskowałam na mylnej podstawie, że do tej pory nie zdarzały się mnie. Wpis wzburzony nieco, no ale jak tu się nie wzburzać na takie zachowania. Człowiek nie powinien opuszczać swojego środowiska naturalnego, bo nagle się okazuje, że feminizm akademicki swoje, a tu trzeba działać na ulicach. Dosłownie. Zderzenie światów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz