piątek, 2 maja 2014

Gender Trouble

Tytuł pożyczam od Judith Butler, bo trafny. Nigdy nie miałam problemów ze swoją tożsamością, w każdym razie żadnych większych, niż ma przeciętna nastolatka w stosownym okresie. Być może we własny gender gładko nie weszłam, kontestując go od lat najmłodszych, razem z okresem burzy i naporu (około 12-13 lat) i apogeum przyjaźni z niejakim Rudym, kiedy to zakupiłam spodnie dżinsowe na dziale chłopięcym. A nie tyle zakupiłam, co wymusiłam zakup na mamie. Nie miały aplikacji, dżecików i kwiatuszków. Nigdy nie czułam potrzeby bycia chłopcem/mężczyzną, jako dziewczynka, owszem, widziałam się w roli księżniczki, ale takiej mobilnej, to znaczy dysponującej niezależnym środkiem transportu w postaci konia. Raczej prowadziłam szarżę niż czekałam w wieży na wybawcę. To akurat zostało mi do dziś i jako mobilna księżniczka dysponuję czerwoną, porysowaną corsą o imieniu Klorynda (dla nie-polonistów, polecam przeczytać "Jerozolimę wyzwoloną" Tassa/Kochanowskiego, pod wpływem tej lektury nadałam imię samochodowi) oraz konikiem huculskim o znacznie mniej wzniosłym imieniu - Patafianem vel Tadzikiem (zgodnie z sugestią p. Piaseckiej mogłabym ewentualnie mówić do niego Pan Tafian...). Ostatnio jednak poczułam, że coś może być jednak nie tak. Poczułam w ubiegłą środę na stacji benzynowej. Że chyba czasami coś mi w dżenderze nie styka.

Na ogół, pomimo krótkich włosów (o których naczytałam się już w Internetach, że świadczą o homoseksualizmie bądź aseksualności, podeszłym wieku, niechęci do higieny osobistej lub totalnym braku kobiecości), jestem brana za kobietę. Dla ułatwienia maluję się i noszę spódnice. Jakaś magia dzieje się jednak przy koniach, gdzie z dwudziestoparolatki staję się kilkunastoletnim chłopcem. Zaczęło się od niewinnego zdjęcia ze stajni, gdzie stoimy niemalże w komplecie, cały skład Stajni "AS". W bluzie z konikiem i czapeczce z daszkiem nie wyglądam jak ktoś, kto za miesiąc będzie magistrem, to pewna. Ale jedna z koleżanek ze studiów długo głowiła się, gdzie ja właściwie jestem na tym zdjęciu. Wzięła mnie za czyjegoś młodszego brata. No ale zdjęcie telefonem, jakość nie ta, niech będzie, zdarza się, haha, taka niestabilność genderowa, no. Do tej pory ani razu nie zawiedli mnie panowie z obsługi stacji benzynowych. Ci mają jakiś radar ustawiony na wykrywanie kobiet zbliżających się do dystrybutora. Ledwie podjeżdżałam corsą na stację i zanim zdążyłam się wypakować z auta, już stał przy mnie szeroko uśmiechnięty pan, nakłaniając mnie do zatankowania droższej benzyny, ale za to lepszej i da mi rabat. Z mojego doświadczenia wynikało, że młoda kobieta w czerwonym samochodziku, po którym widać, że trochę przeszedł, ma absolutne pierwszeństwo w obsłudze. Jak byłam platynową blondynką, to w ogóle miałam pierwszeństwo wszędzie, nawet na drodze podporządkowanej. Po prostu z racji płci jestem naturalnie niezdolna do samodzielnego tankowania oraz ogarnięcia moim małym, platynowym rozumkiem zasad ruchu drogowego. Po przefarbowaniu się co prawda przestałam siać taki postrach (a szkoda, sprawiało mi to frajdę), ale tankowanie wciąż mnie przerastało. Aż do środy. Podjeżdżam na stację benzynową, wracając ze stajni, odziana według stajennego dress code'u (czapeczka z daszkiem, stara koszulka w serduszka, bryczesy i skarpety po kolana oraz bardzo zmęczone życiem adidasy), jestem jedyną klientką stacji... I nic. Pan z obsługi w kombinezonie w kolorach firmowych patrzy na mnie apatycznie zza szyby i przeżuwa z wolna gumę. Myślę sobe - ki czort, zwykle już tu był w podskokach i lansadach. Podchodzę do dystrybutora. Pan obserwuje i przeżuwa. Odkręcam wlew. Nie reaguje. Podnoszę mrówkojada, który naleje mi TAŃSZEJ benzyny. Zero reakcji. Nie daję się ogarniającemu mnie stuporowi, zaczynam tankować. Pan przestaje obserwować i znudzony szturcha parówki do hot-dogów. Podjeżdża drugi samochód, pan porzuca szturchanie zakonserwowanych na ostateczność kiełbasek i rusza niczym rączy jeleń, zanim jeszcze starsza pani opuściła swoją wysłużoną skodę - już stoi przy niej i uprzejmie zapytuje: "Czym tankujemy? Czy mogę polecić nieco droższą, ale znacznie lepszą benzynę z rabatem?".

Wyjścia są dwa. Albo, zobaczywszy mój strój uznał, że skoro najwyraźniej potrafię osiodłać konia i prowadzić samochód, to potrafię i konia, i samochód nakarmić, w związku z czym nie potrzebuję pomocy, albo mam poważne gender trouble.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz