wtorek, 13 maja 2014

Mataharyzm, czyli duch w narodzie nie zginie

Na studentów zawsze można liczyć. Zawsze. Są bezkonkurencyjni. Tradycje tajnych organizacji, filareci, filomaci, rebelie i ruchy oporu - wszystko to żyje i ma się świetnie na uniwersytecie, nawet (a może zwłaszcza) w naszych konformistycznych czasach. Otóż jak nie ma żadnego wroga, to należy go znaleźć. A wtedy już wiadomo, co robić. Wojna wywiadów, raporty, TW, Mata Hari, konspiracja. Nie mogę się jeszcze zdecydować, czy bardziej jestem ubawiona, czy zażenowana. Otóż do tej pory miałam się za osobę dorosłą i poważną, na dowód czego mogę wykazać się narzeczonym z perspektywą zamążpójścia, mieszkaniem w perle architektury gomułkowskiej, pralką, lodówką, regularnym płaceniem rachunków i innymi, bardzo nudnymi i mieszczańskimi atrybutami przeterminowanego dziecka. Ale to ja. Ja się urodziłam stara i zgorzkniała, od razu z teczką i w okularach, najwyraźniej. W innych duch konspiracyjny najwyraźniej gore, a z braku wojny i/lub okupacji trza se, panie, radzić.

Jestem wielką fanką działań oficjalnych i bezkompromisowych, o czym już niejednokrotnie chyba tu wspominałam. Na spiski i tajne związki to ja się nie nadaję, na żadnego TW też nie. I wydawało mi się, że jak się organizuje spotkanie dla przedstawicieli kół naukowych i wysyła informację o nim na jakieś 400 adresów, to niewiele ma to wspólnego ze spiskiem i tajniactwem. Nie chodziłam po wydziałach w prochowcu, wykonując tajne znaki i szepcząc na ucho szyfrem. Co prawda, spotkanie nie było oficjalne, bo nie na uniwersytecie rzecz miała miejsce, a w knajpie w piątkowe popołudnie, ale też trudno nazwać je tajnym. No ale to mnie się tak wydaje. Kto chce być Matą Hari, ten nie potrzebuje wojny, aby zacząć działać. Pod przykryciem. Incognito. A potem raporty zdawać. Utajnione. Taka rada: żaden tam ze mnie szpieg, ale z tego co wiem z filmów, to przydatna jest druga tożsamość albo fałszywe nazwisko. No i prochowiec, rzecz jasna. Ale co ja tam mogę wiedzieć. Jest to dość ucieszne, że Samorząd Studencki ma "szpiega" nawet na spotkaniu kół naukowych przy piwie. Serio, jeśli chcielibyśmy spiskować, to raczej nie zaczęlibyśmy od wyłożenia naszych pomysłów i niezadowoleń na forum publicznym w trakcie oficjalnego spotkania z Samorządem i to przy użyciu własnej twarzy, imienia i nazwiska. Dlatego właśnie "szpieg przy piwie" tak mnie setnie bawi i żenuje zarazem: nie chodzi o to, że ktoś "od nich" na spotkaniu był, bo takie jego święte prawo. Nie chodzi o to, że się "nie ujawnił", bo w gruncie rzeczy guzik mnie interesuje, co kto robi poza działalnością w kole naukowym, jeśli spotykamy się w sprawie kół naukowych. Bawi mnie ta "konspira", "szpiegostwo" i mataharyzm stosowany na czas pokoju. Ja wiem, że żakowskie żarciki zawsze w cenie, ale bez przesady. No i może się mylę, ale czy koła naukowe są wrogami samorządu? Albo vice versa? Jeśli tak, to proszę mnie poinformować, bo za miesiąc ustępuję z "urzędu" i chciałabym nową przewodniczącą/nowego przewodniczącego poinformować, że przekazuję jej/mu jednostkę w stanie wojny z inną jednostką. Żeby wiedział i szkolił. Szpiegów albo oddziały szturmowe.

Jeśli czytają to jacyś studenci z młodszych lat, to chcę zaapelować: polecam uczestnictwo w kołach naukowych! Poza tym, że można rozwijać swoje zainteresowania, to można się setnie ubawić oraz przeprowadzić wiele ciekawych obserwacji. Że na przykład nadmiar filmów szpiegowskich szkodzi i czasem dobrze obejrzeć jakąś komedię romantyczną. Te brytyjskie polecam zwłaszcza, bo mnie rozczula ich ironiczność i absurdalność. Czasami wydaje mi się, że wszyscy żyjemy w komedii brytyjskiej. Tym razem w "Allo, allo".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz