sobota, 14 marca 2015

Jak być dobrym rodzicem w kilkunastu prostych krokach, czyli pop-psychologia i latte feminizm

Zostałam zainspirowana w deszczową sobotę przez Pawiana przy drodze, która była uprzejma podzielić się na Facebooku artykułami z kultowego w pewnych kręgach portalu Mamadu.pl. Chodzi o dwa bliźniacze artykuły, Małgorzaty Ohme "18 damskich spraw, które musi załatwić matka każdej dziewczynki" oraz Dawida Bartosika "16 męskich spraw, które musi załatwić ojciec każdego chłopca". W dyskusji pod postem Pawiana pojawiły się sugestie, że tekst Ohme jest ironiczną odpowiedzią na tekst Bartosika i ona tak nie na serio. I choć zwykle staram się mieć głęboką wiarę w ludzkość, zawsze wierzę, że tekst jest ironiczny, a wiadomość z "ASZdziennika", to tym wypadku węszę jednak tekst w tonacji serio. A węszę dlatego, że moim zdaniem te dwa teksty są doskonałymi przykładami: pop-psychologii, latte feminizmu i czegoś, co na własny użytek nazywam "równouprawnieniem z Dzień Dobry TVN". Może to też być równouprawnienie z "Twojego Stylu" albo "Wysokich Obcasów EXTRA", które to czasopisma nie za wiele się różnią. Otóż w swoich podstawowych założeniach równouprawnienie z Dzień Dobry TVN zakłada, że kobiety i mężczyźni powinni być równi i partnerscy, facet może przewinąć niemowlaka, kobieta może szefować wielkiej firmie i powinni się dzielić obowiązkami. Tyle, żeby tak nie za bardzo. To znaczy jesteśmy równi, ale kobieta, to wiadomo, rosołek ugotuje jak chłop chory, no a mężczyzna to jednak jest silny i twardy, chociaż mówi "kocham cię". A kobieta, chociaż jest prezeską, to maluje usta i lubi być otoczona silnym ramieniem swojego mężczyzny. Żadne tam radykalne rewolucje. Ot, troszeczkę, żeby dobrze w stylowych wnętrzach wyglądało. A do tekstów, aby zachować konwencję, odniosę się w punktach. Otóż matka powinna nauczyć córkę:

"1. Robić rosół. Nie ogółem gotować, bo nie każda ma do tego: talent, chęć, czas, ale ugotować porządny rosół na wołowym z kością - koniecznie! Po co? Bo to niezbędne, by wytrzymać z chorującym chłopem. Jak postanowi zostać wegetarianką, to niech się nauczy uzupełniać smak umami". Moja matka jest złą matką. Nie umiem gotować rosołu. Ba, nie zamierzam się nawet uczyć, gdyż mięsa nie jem, a rosół mi zwyczajnie śmierdzi. Na potęgę śmierdzi.  I nie ma mowy, żeby wielki gar z trupem w środku bulgotał w mojej kuchni. Wytrzymałam z chorującym chłopem bez rosołu. Poiłam go napojem imbirowym. Uwaga, teraz będzie szok w trampkach: nie każdy chorujący chłop z byle katarkiem i temperaturą 36,8 kładzie się do łóżka i celebruje wszystko, co wyczytał u Philippe'a Aries o chorym w łóżku. Żaden moribundus, żadne ars moriendi, żadnych aniołów z szarfami i sentencjami.


2. Według Ohme (tu wyczuwam słabą iskierkę ironii i uszczypliwość wobec tekstu Bartosika) kobieta powinna umieć przyszyć guzik, bo mężczyzna i dziecko tego nie zrobią. Według mnie każdy podstawowo ogarnięty człowiek powinien umieć przyszyć guzik i zaszyć dziurę. Nie mówię o krawiectwie artystycznym, tylko po prostu w razie nagłego wypadku nie każdy jest psycholożką z Warszawy, która może rozważyć kupienie nowej koszuli zamiast przyszycia guzika do starej. Ja na ten przykład nie mogę, więc przyszywam i zaszywam.


3. "Pleść warkocza". WARKOCZ, do cholery. Prawdziwa Matka Polka, do tego z wykształceniem wyższym, powinna nauczyć swoje dziecko niezależnie od płci mówić po polsku, no na miły buk! W kwestii warkoczy (nie: warkoczów) moja matka zawiodła. Nie umiem pleść, zaplatać ani układać włosów innych, niż moje własne, krótko obsmyczone. Nie umiałam jako dziecko. I choć moja mama bardzo chciała mnie czesać w rozmaite fikuśne fryzurki z fikuśnymi gumeczkami, byłam materiałem opornym i NIENAWIDZIŁAM szczotek do włosów. Warkocze, które plotę koniom, np. do koreczków, są żałosne i wiem o tym. Sama warkocz miałam na głowie bodaj raz. Wyglądał jako kolba kukurydzy pastewnej - krótkie, grube i z takimi roztrzepanymi "piórkami" na końcu. To była Barbórka, a ja tańczyłam w stroju regionalnym, dostając zeza zbieżnego, gdyż jeden z koralików z wianka dyndał mi dokładnie między brwiami. Matka nie dopilnowała, utraciłam kobiecość za młodu.


4., 5. i 6. potraktuję zbiorczo: nie należy malować się i prowadzić samochodu. Niezależnie od tego, jakim się jest kierowcą. Jak się nie umie zmieniać samodzielnie koła (ja umiem, tzn. wiem, co trzeba robić, ale nie mam dość siły, aby podnieść auto na lewarku), to się wykupuje pakiet assistance i w razie złapania gumy dzwoni pod wskazany numer, a nie staje na poboczu i macha wypielęgnowaną łapcią. Ew. podjeżdża się pod Wydział Filologiczny i prosi o pomoc, sprawdzone, działa. Dotyczy płci obojga. Jeśli chodzi o pertraktowanie z policjantami: możecie mi powiedzieć, że jestem pryncypialna, ale nie uznaję "przekonywania" "pana władzy" przy jednoczesnym rzęs trzepocie. Ostatnio zapłaciłam mandat za jazdę bez świateł. Zaledwie kilometr od domu. Nie próbowałam przekonywać, że "to ostatni raz" albo robić z siebie trzpiotki i mówić, że "taka jestem roztrzepana (w domyśle: taka kruchutka, no ojejejejejej....)". Jeśli mogę samodzielnie prowadzić samochód, to powinnam o światłach pamiętać. Jeśli stanęłam na zakazie, to nie mówię "ojej, serio, tam stał znak...?". Ogólnie: żaden mandat nie sprawi, że zrobię z siebie patentowaną idiotkę. Głównie dlatego, że nią nie jestem. I ponadto: kodeks drogowy obowiązuje także patentowane idiotki. I tego też należy dzieci nauczyć.

7. i 8. Ponadto matka, według Ohme, powinna nauczyć córkę także flirtować oraz nie dojadać do końca, bo i tak dziewczyna będzie całe życie na diecie, więc niech się ćwiczy za młodu. Przykro mi, nie mam riposty. To jest za głupie.

9., 10. i 11. są słuszne. Należy badać piersi. Jak się już je ma, trzeba umieć dobrać na nie stanik. Trzeba czytać instrukcje obsługi. Instrukcje z Ikei są obrazkowe, ale widać to nie p. Ohme skręcała krzesła. Jeśli chodzi o dawkę antydepresantów: po takim wychowaniu sugerowałabym zainwestować w terapię dla córki. Porządną. A nie od razu w antydepresanty. Ale to p. Ohme jest psycholożką, więc widać wie, że żadna terapia jej biednej córce nie pomoże. Pogratulować kompetencji rodzicielskich i trzeźwej oceny własnych możliwości wychowawczych.

"12. Umieć zarabiać kasę. Tak tak. A więc nie wychodzić za mąż dla pieniędzy. Nie zostawać w toksycznym związku ze względów finansowych. Kupić sobie torebkę, super krem albo wymarzone szpilki- i nie pytać o zgodę. Nikogo". I stawiać przecinki (w ogóle poziom tekstu pod względem językowym woła o pomstę do nieba). To jest właśnie kwintesencja latte feminizmu bądź też równouprawnienia z Dzień Dobry TVN. Kobieta powinna umieć zarabiać kasę (najlepiej dużą), żeby móc sobie kupować szpilki i kremy bez zgody męża. Dziękujemy wam, feministki! Teraz same możemy płacić za to, co jest w życiu najważniejsze! Teraz nikt nie będzie robił nam wyrzutów za cenę naszej garderoby! DZIĘ-KU-JE-MY! Bo to jest właśnie najważniejsze w emancypacji. Samowystarczalność w obuwniczym. To wystarczy za całe równouprawnienie. A przecież wiadomo, że kobietom tylko fatałaszki w głowie.

Punkty 13 - 18 są całkiem sensowne, więc nie będę się czepiać. Więc co o tym myśleć? Ironia to czy nie? Obawiam się, że nie. A swoją obawę motywuję właśnie feminizmem z DDTVN: czyli zarób na własne szpilki, ale wiadomo, że jak chłop choruje, to trzeba uwarzyć rosołek. Kochaj i akceptuj siebie, bądź silna, ale przed policjantem zgrywaj słodką idiotkę. Pomimo całego "akceptuj siebie" lepiej jednak uważać na to, co się je. Żeby efektywniej unikać mandatów, kiedy się zarazem robi kreskę eyelinerem i wymusza pierwszeństwo. Pop-psychologia, latte feminizm na obcasach. Nie jestem feministką, ale... No i kto by się przejmował językiem polskim. Liczy się body lengłycz! Działanie na podświadomość, a nie jakieś tam przypadki! Zresztą, należy córkę nauczyć, że przypadki to się zdarzają słabeuszkom. A ona ma brać życie w swoje ręce i być panią własnego losu! No chyba że chodzi o dietę. To wtedy jednak nie. Witamy w świecie latte, szpilek i feminizmu! Aby być dobrą matką, należy wyemancypować swoją córeczkę, ale nie za bardzo. Nie chcesz przecież, żeby wyrosła z niej jakaś straszna, manifowa feministka!

Mamo, tato, dziękuję. Że umiem i przyszyć guzik, i wiem, jak zmienić oponę. Obrać ziemniaki i walczyć o swoje. Że wychowaliście mnie nie na kobietę, nie na faceta, ale na porządnego, zaradnego CZŁOWIEKA.

2 komentarze:

  1. Przeczytałam te artykuły i złapałam się za głowę. Bo już nawet nie chodzi mi o to nieszczęsne równouprawnienie, mogę nawet zrozumieć że w kato-Polsce trzeba może małymi kroczkami, że najpierw ta niezależność finansowa i długi warkocz z trzepaniem rzęsami, że badanie piersi to szczyt feminizmu a może nawet samodzielne prowadzenie samochodu i że potem przyjdzie czas na odważniejsze kroki, może nawet mogę zrozumieć, że te feministki krótkowłose, których faceci sprzątają i synów swoich uczą więcej niż rąbania drewna, bo wiedzą że ważniejsze to być obecnym na co dzień niż od okazji, mogą szokować te baby obwieszone siatami z biedrony, co pracują na drugi etat w swoich domach i tych facetów, którym się podoba brak zaangażowania. No chyba mogę. Nie rozumiem jednak kogoś, psycholożki czyli kobiety wykształconej, dziennikarki, której tekst nie trzyma się ni dupy, w którym właściwie pomieszały się dwa toki rozumowania - ironia i to, co autorka naprawdę myśli o wychowywaniu córki. Ten tekst jest tak nielogiczny i wewnętrznie sprzeczny, podobnie jak i pozostałe, że podejrzewam nieszczęsne tłumaczenie z języka obcego, w którym zabrakło językoznawczej refleksji. Tak czy tak, ja wciąż nie wiem co w nim było na serio a co zostało wyśmiane (ta część o brafittingu chyba była cyniczna?). Jedno wiem na pewno, że na ten portal nigdy już nie wrócę. Do tego dopełniacza bym się już może tak nie doczepiała, wszak język żyje swoim życiem i chociaż filologom włosy stają na głowie, za lat 40 może będą musieli zreformować ortografię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i właśnie to jest najbardziej przerażające - że napisała to wykształcona kobieta z dużego miasta, która prowadzi podobno jakiś psycho-szoł w telewizji i napisała książkę z Kingą Rusin. Czyli jej pole rażenia i docierania do odbiorców jest jednak duże. Będę się upierać, że w tekście ironii jest tyle, co kot napłakał. Nie wiem, czy to o brafittingu jest ironiczne, pani pisze zresztą o breastfittingu, czyli, jak wnoszę, o upychaniu piersi w za małej miseczce... Poza tym chce zmieniać oponę na poboczu (a nie koło...) i czytać obrazkowe instrukcje z Ikei. No ale skoro Magdalena Ogórek jest kandydatką lewicową, to dlaczego to nie miałby być tekst promujący równouprawnienie...?

      Usuń