środa, 11 marca 2015

Moje miasto, takie piękne

Mieszkam w Katowicach. Od zawsze i na zawsze, mam nadzieję. I naprawdę kocham moje miasto, bo właściwie nic innego nie da się z nim zrobić. Aczkolwiek nie jest to miłość łatwa i oczywista. Moje miasto nie jest szczególnie piękne, a już na pewno nie jest piękne tak, jak piękny jest Kraków albo Wrocław. Ma swój specyficzny urok mimo to. Widzę, jak się rozwija, jak się zmienia i serce roście. Choć nie wszystko z "nowinek" mi się podoba - jestem sceptyczna wobec nowego rynku, który wygląda jak po eksplozji składu betonu, gdzieniegdzie upstrzony tzw. "wiszącymi ogrodami Uszoka", bardzo sceptyczna jestem wobec Galerii Katowickiej, choć robię tam zakupy; ale jej nieco waginalny dizajn wklejony w katowicką modernę wygląda STRASZNIE - to generalnie lubię to miasto. Dobrze mi się tu żyje. Zapanowała do tego jakaś specyficzna "moda na Kato" i moda na Śląsk. Dobre i to, coś się dzięki temu rusza.

Czuję się Ślązaczką, chociaż nie mogę wykazać się nawet promilem śląskiej krwi. Jak już wspominałam, mój ojciec jest z Orzelca Dużego, powiat staszowski, województwo świętokrzyskie, a mama - z Sosnowca. Zagłębianką się nie czuję, prędzej uwarzę żur albo wodzionkę, niż zalewajkę czy fitkę (nie mam nawet pewności, z czego jest ta druga). Do Sosnowca wpadam do dziadków i to właściwie tyle (dalej mam w pamięci notkę o dziadkach z Sosnowca w ramach "wyznań kundelka", pamiętam o tym). A wieś, gdzie bywałam często jako dziecko, trudno uznać za "pierwszą ojczyznę". Więc Ślązaczką jestem z wyboru i może trochę przez mariaż, choć Luby ma raczej urodę bliskowschodnią (i nie jestem odosobniona w tej opinii, kiedyś jeden znajomy zapytał tajnie przez poufnie, czy ojciec Janka przypadkiem nie był Arabem...). Ale jak się wprowadziłam, to odkryłam na jego półce książkę "Kuchnia oszczędnej gospodyni" i trochę zamarłam. I faktycznie, cierpi on czasem na jakieś mniejsze lub większe ataki śląskiej histerii domowej, które objawiają się kompulsywnym pucowaniem dowolnie wybranego skrawka powierzchni płaskiej oraz kategorycznym niedopuszczaniem mnie do obrządku mycia podłóg, gdyż, uwaga, ROBIĘ TO ZA MAŁO DOKŁADNIE. Podejrzewam, że wylizuje futryny, kiedy nie patrzę. No, ale pochodzi on z domu, gdzie babcia zarządzała regularne kąpiele kota przy użyciu mydła (!!!), gdyż "kot śmierdzi". Kot czmychnął przy pierwszej nadarzającej się okazji, a Janek jednak jest rozrzedzony krwią małopolską, bo na kąpanie kota raczej by nie wpadł. Anegdotka, ale muszę, bo mi się dobra anegdotka zmarnuje. Mój świętokrzyski dziadek trudnił się, między innymi, handlem końmi. I przed targiem zawsze szorował im zęby. Na to moja babcia, porządnicka i dbająca o czystość wszystkiego i wszystkich, mówiła: "A umyłbyś te swoje zebce, zamiast kuniowi!". Dziadek słynął też z mycia jednej ręki - bo wszak tylko jedna się pobrudziła, druga jest w porządku. Babcię doprowadzało to do białej gorączki. No, koniec z tymi anegdotkami z oświaty sanitarnej, wracamy do Katowic.

Jak już pisałam, kocham to miasto i jeśli nie będę musiała, to nie chcę go opuszczać. Tu są jednak dobre ludzie. I mój uniwersytet. I niby Miasto Ogrodów. Niedoszła, a ponoć "alternatywna" Stolica Kultury. W związku z tym, że kultury, to oczywiście powstają co i rusz nowe galerie. A że handlowe, to już dopisano małym druczkiem. Jeśli Świdnica (albo Piła, jak kto woli) jest miastem biznesu i seksu, to Katowice są miastem galerii handlowych. Niedaleko centrum stoi Silesia City Center. W samym centrum Galeria Katowicka. Zaledwie ulicę dalej (!!!) buduje się... kolejna Galeria. Żeby przypadkiem ludzie nie spacerowali za wiele po mieście. Tyle co z galerii do galerii. I do samochodu. Więc w okolicach centrum niebawem będę TRZY galerie handlowe. Z sieciówkami. W obrzeżnych dzielnicach powstają rozmaite "parki handlowe", w obręb których wchodzą sklepy meblowe (Centrum Handlowe Dąbrówka) albo chińskie ubrania (Centrum Handlowe Załęże). Ale miejskim włodarzom wydaje się, że to wciąż mało. Gdyż poprzedni prezydent miasta, przez złośliwych nazywany "sołtysem Kostuchny", mieszka na południu miasta i nie ma blisko galerii. Więc nam, za przeproszeniem, jebną czwartą galerię. Nieopodal mojego domu, żeby pokrzywdzeni mieszkańcy dzielnic południowych też mieli swoją galerię i odciążyli centrum miasta (gdzie, jak wiadomo, jeździ się jedynie do galerii, tych handlowych). Około 130 sklepów, 1 600 miejsc parkingowych. A do tego rondo wielkości tego pod Spodkiem, punkt przesiadkowy i linia tramwajowa pociągnięta aż do Osiedla Odrodzenia (nieopodal którego, w zasięgu kilkuminutowego spacerku, mieszkam). Z czego sensowne jest tylko to ostatnie. I wtedy wszystkie sklepiki i punkty usługowe, które mam pod domem i w pobliżu domu, mogą się zwijać. Żałość i witki opadają. Czwarta galeria. Nie wspominając o tym, że każde (lub niemal każde) miasto aglomeracji ma swoją galerię albo i dwie (Sosnowiec - Plaza, Plejada, Dąbrowa Górnicza - Pogoria, Bytom - Agora, Gliwice - Forum, Europa Centralna, swoją drogą, dżizus, co za nazwa, Czeladź - M1, które zresztą jest też w Bytomiu, Ruda Śląska - Plaza, Chorzów - AKS). Swoich galerii nie mają chyba tylko Będzin (choć M1 stoi właściwie pod samym Będzinem), Siemianowice Śląskie i Świętochłowice. No i Piekary Śląskie. Pardon, właśnie wygooglałam, w Piekarach jest Marcredo Center. Jest i Galeria Zabrze. Jednakowoż CZTERY galerie w Katowicach to fenomenalny pomysł na miasto. Z punktu widzenia grup inwestorskich, budujących te przybytki, oczywiście.

Mam propozycję, wyjdzie taniej, szybciej i prościej: należy zadaszyć całe Katowice i zamienić je na przestrzeń handlową. A okoliczne miejscowości na specjalne strefy ekonomiczne. Ostatecznie, po co istnieją miasta...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz