poniedziałek, 23 marca 2015

"Jesteśmy na wczasach w tych góralskich lasach...", czyli rodacy na urlopie

Choć sezon urlopowy jeszcze się na dobre nie rozpoczął, to popularny dziennikarz TVN wywołał poważny problem "Wczasy zagraniczne a sprawa polska". Otóż pan Jarosław Kuźniar był uprzejmy podzielić się z rodakami swoimi sposobami na "tanie podróżowanie". I nie były to drogocenne, nomen omen, porady objaśniające czytelnikom, jak najkorzystniej bukować loty WizzAirem czy RyanAirem, bo na przykład odkrył, kiedy są najtańsze i gdzie. Nie były to też zbawienne porady dotyczące couch surfingu czy inne "Autostopem przez galaktykę". Kuźniar pochwalił się, że podróżując do USA kupuje niezbędny mu sprzęt w Walmarcie, użytkuje przez cały pobyt, a pod koniec podróży zwraca do sklepu pod byle pretekstem. Prawa konsumenta w Ameryce to cudowna rzecz. I zaiste są godne pozazdroszczenia. Ale niekoniecznie już wykorzystywania w tak, nie bójmy się tego słowa, przaśno-siermiężno-pszenno-buraczany sposób. Ponadto pan Kuźniar był uprzejmy wielokrotnie dzielić się z odbiorcami swoimi wrażeniami dotyczącymi podróży w gronie rodaków. Które, też przyznajmy to szczerze, bywają koszmarem i są takie momenty, że się żałuje, że żadnego z języków obcych nie opanowało się w takim stopniu, aby udawać np. Niemca. Albo Hiszpankę (co z moją bladolico-niebieskooką urodą mogłoby nie przejść, więc lepiej jednak było inwestować w kursy niemieckiego albo najlepiej - szwedzkiego lub islandzkiego i przedstawiać się jako, na ten przykład, Agneta Jónsdottir). Owszem, zdarzają się bardzo sympatyczne spotkania rodaków na obczyźnie. Na przykład w recepcji dublińskiego hostelu albo barcelońskim Subwayu. Wiele miałam takich spotkań, sympatycznych albo zabawnych. W muzeum dublińskim pani przy wejściu długo i obszernie opowiadała nam po angielsku, co znajdziemy na każdym z pięter ekspozycji, a na koniec zapytała "where are you from?", po usłyszeniu odpowiedzi przewróciła oczami i powiedziała znużona: "Oesuuuu, nie mogliście państwo tak od razu? Się człowiek produkuje po próżnicy...". Mogłabym wiele takich uciesznych anegdot przywołać. Ale są też anegdoty niewesołe. Spuśćmy uprzejmie zasłonę milczenia na samolotowe wyczyny naszych polityków, rodacy na wakacjach bywają straszni. Wynoszą jedzenie ze szwedzkiego bufetu. Wykupują najtańsze oferty, a potem się awanturują, że standard nie ten i nie za to płacili. Zwłaszcza w samolotach. Jak się leci WizzAirem i płaci się za to nie za wiele (porównując z cenami innych linii lotniczych), to nie ma co oczekiwać, że standard samolotowej podróży będzie jak w filmie "Jak być kochaną", z koniaczkiem i międzylądowaniem na odpoczynek. No ale. Lecę, więc wymagam. Zapominając o tym, że linia lotnicza, którą wybrałem, jest powietrznym odpowiednikiem PKSu. Stroje rodaków na obczyźnie to też temat na osobny wpis, a dokumentacja fotograficzna nadaje się tylko na "Faszyn from Raszyn". I znowu bez przesady - nie chodzi mi o to, że powinniśmy wyglądać jakbyśmy wszyscy wakacje spędzali na luksusowym jachcie, kursując między Saint Tropez a Niceą. Ale spodnie z lycry opinające balerony i top w panterkę, a na szczycie tej konstrukcji sfilcowany "słoneczny balejaż" w bieli i czerni? Klapki pamiętające wczasy zakładowe w Ciechocinku? Litości. Wynoszenie jedzenia ze szwedzkiego bufetu, "bierz, bierz Maryla, bo zapłacone", wydzieranie się na cały hotelowy bar w Varadero "AŚKAAAAA, WEŹ MI TO Z MIENTOM!" (chodziło o mojito...), osławione już kanapki z jajem i kabanosy w autokarowej podróży do Paryża... Zresztą, kto ciekaw takich historii, to Internet pełen jest zwierzeń pilotów wycieczek i rezydentów. Tak, Polacy za granicą potrafią być uciążliwi i żenujący. Czasami wstyd się przyznawać do narodowości. Niemniej jednak jestem w stanie zrozumieć, z czego to wynika. Z kompleksów. Z wyobrażeń o własnej "pańskości". Z chęci użycia i odreagowania swojej niewielkiej pensji, krzywego mieszkania w gomułkowskim bloku na jakimś zadupiu, z pazerności i chęci "nachapania się", kiedy można. Rekompensowania sobie poczucia, że jesteśmy "Radomiem Europy" (sformułowanie zawdzięczam Adamowi). I choć wydawać by się mogło, że Jarosław Kuźniar, świetnie zarabiający dziennikarz z Warszawy, może być wolny od takich pokus i potrzeb, to nie jest. On też musi się "nachapać". Cwanym być. Sprytnym. Sytuację wykorzystać, ugrać coś na boku, nie być frajerem i nie płacić. Sztućce wynieść z restauracji, a ręczniki kraść z hotelu. Ukrywać miniaturowe szamponiki i żele pod prysznic, żeby dostać nowe, a przecież na podróż się przydadzą. Kultura polska kulturą cwaniactwa i "przydasiek". Celebrujmy to nasze dziedzictwo, skoro tak egalitarne jest, że wszystkie klasy, nawet te, wydawać by się mogło, wysokie, obejmuje. Bądźmy dumni, jak dumni jesteśmy z transformacji, sarmacji, Papieża, wąsa, Marszałka, II RP, wsi polskiej i disco polo. Cwaniactwo chlubą narodową! "Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina..."!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz